Dziś zapraszamy Was na wywiad z osobą mocno zabieganą. Dosłownie i w przenośni. Dowiecie się między innymi, jak wybiegać sobie pomysły na rozwój firmy. A koniec końców – być może dacie się namówić na wyjęcie z szafy dresu, założenie sportowych butów i ruszenie na trasę. Bo choć brzmi to jak melodia zdartej płyty, to na bieganie naprawdę nigdy nie jest za późno.
Przeczytaj, a zrozumiesz lepiej:
- czy dzięki darmowemu contentowi łatwiej jest dotrzeć do nowych klientów,
- dlaczego przedsiębiorcy powinni wykroić ze swoich grafików parę minut na bieganie,
- kiedy rodzą się najlepsze pomysły biznesowe,
- czy warto zacząć przygodę z bieganiem, będąc po czterdziestce,
- i… dlaczego Przemysław Niemczuk myśli o sprzedaży swojego biznesu.
Zacznijmy od początku. Czy mały Przemek lubił sport? Biegał, grał w piłkę i tak dalej?
Zdecydowanie tak. Jako mały chłopiec trenowałem judo. Zdarzyło mi się nawet zdobyć brązowy medal na Międzynarodowych Mistrzostwach Judo w Bolonii. To były fajne czasy. Dużo ruchu, dużo rywalizacji. Pewnie dlatego do wielu podejmowanych działań podchodzę jak do sportu, a taka czysto zawodowa rywalizacja sprawia mi frajdę. Mam na myśli np. pracę w charakterze sprzedawcy, która nie jest mi obca, choć wiem, że w CLF robicie to inaczej, ale to taki off topic.
Z bieganiem nie było mi po drodze przez wiele lat. Gdy poszedłem do liceum, zaczęła się równia pochyła. Trzeba było więcej się uczyć, na judo brakowało czasu, a każdy, kto przez wiele lat trenował jakąkolwiek dyscyplinę, wie, że na formę pracuje się bardzo długo, a ta znika w okamgnieniu, gdy choćby na chwilę przestanie się nią zajmować. To chyba tak jak w życiu: niepielęgnowane relacje zaczynają śniedzieć, szarzeć, zanikać. Generalnie jest to problem 95% wszystkich nastolatków, którzy wychodzą ze szkoły, spod skrzydeł systemu, w którym wychowanie fizyczne, jakiekolwiek by ono było, zapewnia tę odrobinę ruchu.
Zróbmy teraz skok w czasie i z liceum przenieśmy się do chwil bardziej współczesnych. Jest rok 2007. Zakładasz serwis https://treningbiegacza.pl/. Pytanie: ile razy chciałeś rzucić nim w cholerę? Chodzi oczywiście o te lata, w których strona nie zarabiała jeszcze na siebie?
Tu Cię zaskoczę. Nie chciałem jej zostawiać nawet wtedy, gdy na siebie nic nie zarabiała.
Jestem faktycznie zaskoczony!
Robiłem to czysto hobbystycznie. Z racji tego, że ukończyłem wrocławski AWF i zacząłem pracę w szkole, głowę miałem wypełnioną masą ideałów. Chciałem krzewić kulturę fizyczną, ale nie tylko tu i teraz, w grupie uczniów, na którą mogłem oddziaływać, ale również szerzej, globalnie.
Ponieważ pracowałem i pracuję w małej wiejskiej szkole – choć to akurat ostatnie moje 2 miesiące, przymierzam się do przebranżowienia – moje aspiracje nie były spełnione. Tak powstał TreningBiegacza.pl, miejsce, za pomocą którego chciałem móc oddziaływać bardziej globalnie. Z tym „globalnie” wprawdzie się nie udało, ale na skalę Polski poszło całkiem nieźle.
Cała sytuacja bez zarabiania trwała dobre 4–5 lat. W zasadzie wszystko robiłem sam: tworzenie grafiki, programowanie, zarządzanie CMS-ami i w końcu sprzedaż. Następnie pojawiły się pierwsze osoby, którym zacząłem delegować zadania. Teraz, im bardziej przyglądam się temu, ile błędów popełniłem, ile rzeczy robiłem na czuja, a mimo to działały, tym większą mam frajdę, że udało się to łączyć z pracą na etacie.
Zastanawiam się, kiedy po raz pierwszy zamarzyłem, by rzucić to wszystko. Myślę, że zbiega się to z czasem, gdy na rynku pojawiło się wielu blogerów, którzy zabrali nam część ruchu, a i reklamodawcy zyskali od nich „reklamę za parę butów”.
Zdecydowanie ta rozbieżność oczekiwań nie nastrajała do tego, żeby dalej inwestować pokłady energii, bo – o dziwo – pracownicy nie chcieli rozliczać się ze mną za pracę – za pomocą butów. Mówię to oczywiście z przekąsem…
Pamiętasz pierwsze pieniądze zarobione dzięki temu portalowi? Jaki był Twój pierwszy model biznesowy i czym różnił się od obecnego?
To było absolutnie niesamowite uczucie. W szkole zarabiałem coś koło 1400 zł – na pełnym etacie – a za miesiąc kampanii reklamowej dostawałem 2 razy tyle. I przy tym nic nie musiałem robić, bo cały model biznesowy sprowadzał się do maksymalizacji wykorzystania przestrzeni reklamowej (chodzi o tzw. display – różnowymiarowe formaty reklamowe).
Piękna sprawa…
A skoro jesteśmy przy portalu. W Twoim serwisie można znaleźć wiele artykułów. To prawdziwa kopalnia zupełnie darmowej wiedzy. Chciałbym Cię zapytać w imieniu tych, którzy zastanawiają się dziś nad odpaleniem serwisu tematycznego: czy dzięki takiemu darmowemu contentowi łatwiej jest Ci dotrzeć do klientów? Czy można powiedzieć, że każdy kolejny tekst przekłada się na wzrost dochodów?
Z pewnością tak, ale nie jest to już tak łatwo zrobić. Internet wypełniony jest po brzegi różnej maści treścią i żeby teraz przebić się z tym, co ma się do powiedzenia, trzeba to zrobić na bardzo wysokim poziomie. Tu musi być treść absolutnie niepowtarzalna – nie mówię o tematyce, tylko o jej opracowaniu. Dziś, szukając jakiś informacji w internecie, ma się bardzo często wrażenie, że czytamy jedno i to samo.
Oj, zgadzam się.
Takie same sformułowania, takie same przykłady. Jakby ludzie tworzący serwisy internetowe podczas opracowywania treści czytali pierwsze 5 artykułów znalezionych w Google i na ich podstawie tworzyli swoje. To nie służy jakości i z pewnością nie pomoże przebić się do szerszej grupy odbiorców.
Jakość jest istotnie skorelowana z popularnością serwisu, a kolejne teksty oczywiście mogą być dostarczycielem kolejnych klientów. To jednak dłuższa opowieść, bo tu w grę wchodzi zdecydowanie więcej mechanizmów odpowiadających za konwersję i pozyskiwanie klientów niż w czasach, gdy ja zaczynałem.
Twój serwis ma 271 tysięcy fanów na Facebooku. Czy wiesz, ilu z nich faktycznie biega? I czy cofnięcie polubienia strony może oznaczać, że ktoś postanowił skończyć z tą aktywnością?
Cofnięcie polubienia nie oznacza rezygnacji z biegania. Dlaczego ludzie „odlubiają” fanpage? Wpływ na to może mieć wiele czynników: hasło na motywatorze, dorośnięcie do zupełnie innego rodzaju treści etc. My targetujemy na absolutnie początkujących, początkujących i średnio zaawansowanych biegaczy. Mamy świadomość tego, że nie damy rady obsłużyć wszystkich segmentów.
Inną sprawą jest rzucenie biegania. Generalnie, jak ktoś raz wciągnie się w ten rodzaj aktywnego odpoczynku, to praktycznie nie ma opcji, aby z niej zrezygnować. Można być przemęczonym, chwilowo znudzonym tą formą wysiłku, ale prędzej czy później głowa zaczyna tęsknić i wraca się na ścieżki biegowe.
A jak w takim razie przekonałbyś przedsiębiorców, którzy są masakrycznie zapracowani od rana do nocy, że warto wykroić z grafika choćby pół godziny i poświęcić ten czas na bieganie?
Specjalnie na tę potrzebę przygotowałem zestaw artykułów, które warto przeczytać, aby odkryć dobrodziejstwa biegania. Na liście znajduje się również plan treningowy, bezpieczny nawet dla osoby, która od dziesięciu lat nie przeszła jednorazowo więcej niż kilometr. Gwarantuję, że na efekty nie będzie trzeba długo czekać.
Dzięki! Sam z przyjemnością poczytam.
Wracając do świata biznesu: mam podejrzenie graniczące z pewnością, że bieganie to świetne narzędzie dla tych przedsiębiorców, którzy lubią obmyślać strategie biznesowe. Czy dzieje się tak dlatego, że podczas wykonywania tej czynności są odcięci od innych bodźców, czy może dlatego, że poprawia się wtedy dotlenienie mózgu?
Na najlepsze pomysły od zawsze wpadam podczas biegania. Właśnie tak, najpierw w mojej głowie, urodziła się koncepcja TreningBiegacza.pl jako serwisu, później koncepcja treści, produktów, zmiany strategii i zatrudniania ludzi.
Czyli to faktycznie działa.
W Polsce mamy taką przypadłość, że lubimy oceniać ludzi po tym, jak są zajęci. Jak masz na liście 100 tasków do rozwiązania na dzień, to jesteś w cholerę zajęty, a więc i ciężko pracujesz. To nic, że większości z tych rzeczy nie należy robić, bo nic nie wnoszą, ale doskonale imitują ważne zajęcia. To dotyczy również szefów, a przecież firma powinna być skrojona pod nich.
Dlaczego więc tego nie wykorzystać: w południe zdjąć garnitur, potem włożyć dres i buty do biegania, a następnie ruszyć na rozkminkę po lesie? Każdy, bez względu na stanowisko, musi od czasu do czasu coś przemyśleć. Dlaczego tego nie robić właśnie w trakcie biegania? Warto jednak wziąć ze sobą mały notesik, bo można być zaskoczonym, jak dotleniony mózg generuje rozwiązania, których do tej pory się nie dostrzegało.
Jeszcze jedno pytanie z kategorii „motywacja do biegania”. Ludzie biegają z różnych powodów. Jedni chcą coś wygrać: maraton, zdrowie. Inni chcą coś udowodnić – sobie lub innym. A Ty? Co Cię do tego motywuje? Co Cię napędza?
Waga i jedzenie. Przeszkadza mi zbyt wysoka waga, a jedzenie kocham równie mocno, jak pracę i bieganie. A że latka już nie te i przemiana materii już nie ta, co kiedyś, to za każdym kolejnym niewybieganym smakołykiem pierwszy element układanki zaczyna rosnąć. Tylko tyle i aż tyle. To oczywiście pół żartem, pół serio.
Jako nauczyciel wychowania fizycznego mam silne poczucie, że aby zapalać, samemu trzeba płonąć. Nie jestem z tych, którzy wymagają tylko od innych, a sami leżą i pachną. Lubię się spocić, lubię zwiedzać podczas biegania. Moim marzeniem jest wystartować w maratonie w każdej europejskiej stolicy, bo ile razy można biegać we Wrocławiu czy Warszawie?
Wykorzystam sytuację i wprowadzę trochę prywaty. Mam 41 lat. Czy to nie zbyt późno, żeby ubrać dres i zacząć biegać po lesie?
Na to nigdy nie jest za późno. Mamy w Świdnicy, gdzie mieszkam, 103-latka, który nadal biega. Startuje nawet w Mistrzostwach Europy. Teraz zadaj sobie pytanie, czy 41 to za późno.
Można żartobliwie powiedzieć, że z tej perspektywy to nawet dużo za wcześnie.
A skoro jesteśmy już przy lesie: jakie tereny polecasz początkującym? Jakie są Twoje ulubione biegowe okoliczności przyrody?
Zdecydowanie parki, lasy i innego rodzaju szutrowe podłoża. Niestety, przekaz marketingowy największych producentów obuwia biegowego jest taki, że odpowiednio „napompowane” technologią buty mogą przeciwdziałać przeciążeniom i kontuzjom. A uwierz mi, bezpieczniej jest biegać w trampkach po miękkiej ściółce, niż w najdroższych butach latać po asfalcie lub kostce brukowej.
Ciekawe, nigdy bym nie powiedział...
Aparat ruchu oczywiście jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, jest to jedna z najwspanialszych cech naszego organizmu, ale na to potrzeba czasu. Nie mam z tym problemu, aby robić po asfalcie 80–100 km tygodniowo, ale w nogach mam około 30 maratonów, a suma zrobionych kilometrów bliska jest obwodowi Ziemi. Zdecydowanie jednak moje preferencje to połączenie lasu i gór. I generalnie: im dłużej, tym lepiej.
Zapytam nieco kontrowersyjnie: czy Polacy mieszkający na wsi – też biegają? Czy to raczej domena mieszczuchów?
Nie, to nie te czasy. Wszędzie, gdzie dociera internet, ludzie biegają. Sam, gdy zaczynałem biegać, mieszkałem w niewielkiej mieścinie. To były te czasy, gdy ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, który biega po mieście w rajtuzach. Nie miejsce zamieszkania decyduje o tym, czy ktoś biega, czy też nie, a raczej świadomość i poziom wiedzy.
A czy faktycznie można biegać zawsze i wszędzie? Piję do tych ludzi, którzy biegają w miastach tonących w smogu, obok ulic zakorkowanych od samochodów. Przy okazji – czy maska antysmogowa jest w stanie skutecznie ochronić biegacza przed toksycznym powietrzem?
Można biegać zawsze i wszędzie. Bez względu na porę roku, miejsce zamieszkania czy panującą na zewnątrz aurę. Oczywiście zdecydowanie lepiej jest to robić po lesie, ale z pewnością zdecydowana większość biegaczy nie ma takowego pod ręką na co dzień. Wtedy trzeba sobie jakoś radzić. Jak to mówią, dla chcącego nic trudnego.
Smog to nie przekleństwo naszych czasów. Gdy byłem dzieckiem, ulice też były zadymione, ciężko było oddychać – z tym, że nikt nie nazywał tego smogiem. Mam wrażenie, że teraz sytuacja powoli się poprawia, ludzie zyskują większą świadomość, ale nadal brak wartościowej wiedzy i wiarygodnych badań na temat tego, jak smog faktycznie oddziałuje na nasze organizmy.
Pewnym jest, że cierpi na tym układ oddechowy, to oczywiste. Coraz częściej mówi się również o tym, że układ nerwowy też nie wychodzi z tego bez szwanku. Jakie to jednak pozostawia zniszczenia, tego nikt nie wie.
Bez wątpienia warto monitorować, co dzieje się za oknem i na podstawie tego podjąć decyzję – co w zamian? Można zaordynować sobie trening zastępczy: rower z trenażerem (świetnie podtrzymuje wytrzymałość) lub bardzo zaniedbywane przez biegaczy ćwiczenia rozciągające lub siłowe. Tego nigdy za wiele. W ostateczności można się wybrać na siłownię i tam pobiegać na bieżni lub wyposażyć się w maskę antysmogową. Ten segment rynku od kilku lat bardzo intensywnie się rozwija. Zapraszam do testów masek u nas w serwisie. W kilku z nich wykonywaliśmy nawet ciężkie treningi.
No dobrze. Załóżmy, że od jutra zaczynam regularnie biegać. Którą kontuzję złapię jako pierwszą i kiedy mniej więcej to się stanie?
Stawiam na shin splints oraz zapalenia pasma biodrowo-piszczelowego. To problemy, z którymi najczęściej zwracają się do nas początkujący biegacze, bo dotyczą one zdecydowanej ich większości. Następuje to do trzeciego miesiąca od rozpoczęcia biegania. Moja odpowiedź jest zawsze jedna i ta sama: profilaktyka oraz lektura tej książki. Przepraszam za kryptoreklamę, ale do biegania warto się przygotować, jeśli ktoś bierze to pod rozwagę.
Oj tam, oj tam. Dobra reklama nie jest zła. Muszę Cię zapytać o dość nieoczywistą sprawę. Czy od biegania można się uzależnić? Znasz kogoś, kto zaczynał z dobrymi chęciami, a skończył… no właśnie, sam nie wiem, jaki może być „koniec”?
Do wszystkiego trzeba mieć zdrowe podejście. Zachować swego rodzaju balans pomiędzy pracą, rodziną, czasem wolnym. Sam również borykałem się z tym problemem, że na treningi poświęcałem blisko 20 godzin tygodniowo. To ogrom czasu, który musi się odbyć kosztem innych aktywności, i o ile podczas – powiedzmy, 3-miesięcznych – przygotowań do zawodów można sobie na to pozwolić, tak na dłuższą metę odbije się to na innych sferach aktywności zawodowej i rodzinnej.
W tym całym „bieganiu” chodzi o to, aby zdawać sobie sprawę, po co to robimy. Mając 41 lat, nie wystartuję już w olimpiadzie i w zasadzie jedynym moim celem jest utrzymywać wydolność na takim poziomie, aby udawało się maraton przebiec w czasie 3 godziny i 30 minut. To mi pozwala utrzymywać w ryzach wagę, głowę pełną pomysłów, ochotę do podejmowania wyzwań – również zawodowych – i czerpać z życia tyle, ile pragnę. A czy jestem uzależniony? Z pewnością, ale wolę to uzależnienie niż popularne używki. Mówi się, że suma nałogów musi być constans, dlatego nie biorę rozbratu z bieganiem, bo nie wiem, co innego może mnie wciągnąć.
Podoba mi się to podejście. No i to generowanie pomysłów za pomocą biegania – muszę koniecznie tego spróbować.
Przejdźmy do… mody. Nie da się ukryć, że bieganie jest teraz bardzo modne. Co musiałoby się stać, żeby ten trend się odwrócił? Czy to w ogóle realne?
To akurat już się dzieje. Zauważalne jest obniżenie popularności dużych biegów, coraz mniej ludzi w nich startuje. Część zmienia formę aktywności, a część uderza w kierunku bardziej ekstremalnego biegania i startuje w biegach z przeszkodami. To jednak chyba naturalna kolej rzeczy.
W interesie społeczeństwa jest to, aby jak najwięcej ludzi dbało o swój stan fizyczny, bo to może być czynnik, który zdecyduje o poziomie obciążenia budżetu służby zdrowia. Tu jednak samo bieganie nie będzie miało takiego znaczenia, bo równie ważne jest również i to, co kładzie się na talerzu. Ta świadomość jest chyba nawet ważniejsza niż sama aktywność fizyczna, bez względu na to, jakakolwiek by ona była.
Osobiście przerażony jestem spadającym poziomem sprawności fizycznej dzieci i młodzieży. Współczesny nastolatek nie miałby najmniejszych szans w rywalizacji z nastolatkiem sprzed 20–30 lat, a wszystko zmierza w tym kierunku, aby jeszcze bardziej upośledzać system szkolnictwa. Kiedyś normą było to, że testowało się podstawowe cechy motoryczne, takie jak szybkość, siłę, wytrzymałość. Dziś jest to niedopuszczalne.
Oceny stawia się za przyjście na lekcję, za chęć przebrania się czy też uczestnictwa w zajęciach. Nie mówię, że to dobre czy złe, ale czy z wychowania fizycznego naprawdę wszyscy muszą mieć szóstkę? Dziś dziecko za sam udział w zawodach otrzymuje medal i dyplom.
Następnie mamy takie przypadki, gdy pracownik za samo przyjście do pracy oczekuje podziękowań. Oczywiście mocno generalizuję i przerysowuję temat, ale wbrew pozorom to wszystko ma znaczenie. „Takie będą Rzeczypospolite, jak ich młodzieży chowanie”, powiedział Jan Zamoyski. Obniżajmy standardy, obniżajmy oczekiwania, a dojedziemy do tego, że każdy będzie myślał, że od państwa wszystko mu się należy.
To strasznie gorzkie, co mówisz, ale muszę się z Tobą zgodzić.
A propos pracowników. Zauważyłem, że szukacie copywritera, który pisałby newslettery. Zastanawiam się, czy ktoś, kto nie biega i nigdy nie biegał, potrafiłby przekonać innych do biegania?
Testowałem to na kilku osobach. To nie zadziała. Bieganie jest megaspecyficzną branżą, choć pewnie znalazłyby się i inne, gdzie dopiero przesiąknięcie tematem na wskroś pozwala zbudować wiarygodność. Tego po prostu nie da się wyczytać z książek. To stan ducha, stan percepcji i tego czegoś nienazwanego, co decyduje o wszystkim.
Rozumiem. Zadam więc typowe pytanie laika: co to są plany treningowe? Czy coś tak – patrząc z zewnątrz – prostego jak bieganie wymaga strategii działania?
Odpowiedź klasyka: to zależy. Zależy, czy chcemy uczyć się na własnych błędach, czy też wykorzystać ogólnodostępną wiedzę i zrobić to bez narażania się na kontuzje. Jeśli miałbym poczynić analogię planu treningowego do biznesu, to odniósłbym to do strategii marketingowej nowego produktu. Wszystko musi być zaplanowane w czasie, komunikacja musi być spójna i dostosowana do używanego w danym momencie kanału marketingowego, a niebagatelne znaczenie będzie tu miała i grupa odbiorców.
Podobnie jest z planem treningowym. Ważne jest obciążenie, dopasowanie osobnicze, natężenie i przerwy odpoczynkowe (popularnie nazywane dniami wolnymi). To właśnie w ich trakcie „forma rośnie”, a podczas wysiłku odrobinę spada. Wykorzystywane jest tu zjawisko superkompensacji, ale ani to miejsce, ani czas, aby o tym gadać.
Słuchając Twojego wywiadu z Kamilem Cebulskim, dowiedziałem się, że marzy Ci się mieszkanie w górach, bo… lubisz pisać. Jakiego rodzaju pisanie miałeś na myśli?
Kiedy rozpoczynałem swoją przygodę z serwisem Trening Biegacza, pisanie było moim podstawowym działaniem, które miało zbudować ruch. Napisałem jedną książkę, „Jak zacząć biegać”, wydałem ją zresztą w modelu self-publishing. Mam rozpoczętą drugą książkę – ze 300 stron już sobie gdzieś tam leży w zapomnianych czeluściach dysku, ale nie mam czasu do tego wrócić.
Każdego roku, kiedy jadę na urlop, to po trzech dniach bez telefonów, maila i setkach innych działań, gdy przebywam w jakiejś głuszy, bez rozpraszaczy, ta książka ponownie zaczyna żyć w mojej głowie. Rodzą się nowe pomysły, litery trafiają na papier, ale temat, którym się zajmuję, wymaga zdecydowanie więcej niż dziesięć dni na przemyślenie tego, co siedzi wewnątrz mnie.
Znam ten ból…
Masz świetnie prosperujący portal dla biegaczy. Jaki będzie Twój kolejny krok? Wyjście poza granice Polski? Rozszerzenie oferty na inne, pokrewne dziedziny?
Pewnie Cię zaskoczę.
Wierzę Ci na słowo!
Myślę o sprzedaży tego biznesu.
Aj…
Rynek stał się megatrudny. Bez partnera strategicznego trudno będzie kolejny raz pokonać grawitację, a ta nieubłaganie ciągnie nas w dół. Zdecydowanie dotarłem do miejsca, gdzie godzenie tego z pracą na etacie jest nie do przyjęcia. Przeżyłem z TB przez minione 12 lat już dwa takie kryzysy, ale każdy kolejny stawia przede mną coraz większe wymagania.
Nie jestem z tych, co upadną i nie chce im się wstać – co to, to nie. Zostały mi 2 miesiące pracy w szkole, czas na zmianę kierunku i szukanie takiego zajęcia, które będzie sprawiało, że leżąc o 5:30 w łóżku, będę myślał, kiedy ten budzik zadzwoni, żebym mógł iść do pracy. Na tę chwilę tego mi brak, a to sine qua non, abym robił to, co robię.
Nie wiem, co powiedzieć…
Czy zdajesz sobie sprawę, że dzięki Twojej działalności Polacy żyją dłużej, a ich codzienna egzystencja jest dużo bardziej satysfakcjonująca? Jak radzisz sobie z tym „ciężarem”?
To bardzo miłe słowa, dziękuję Ci za nie. Nigdy tak tego nie rozpatrywałem i daje mi to dużą satysfakcję. Jestem mocno misyjny, jak to nauczyciel, a świadomość, że te naście lat nie zostało zmarnowanych, rekompensuje wszystkie trudy.
Mam jeszcze jedno pytanie. Co dało Ci uczestnictwo w Programie Rozwoju CorazLepszaFirma.pl?
Równolegle do programu CLF robię studia MBA. Od zawsze miałem tak, że wiedzę przyswajam w zaciszu domowym, a zajęcia w sali akademickiej traktuję jako poznanie nowych kierunków, w jakich powinienem zmierzać. Program CLF pozwolił mi tę wiedzę zebrać w skondensowanej formie w jednym miejscu, usystematyzować i skonfrontować doświadczenia Pawła z moimi.
To naprawdę oświecające, gdy słuchasz czegoś np. o delegowaniu prac pracownikom – z kilku źródeł. Z każdego z nich wyciągasz jakiś kawałek. I nagle wracasz do lekcji CLF i wszystko zaczyna układać się w spójną całość. Już wiesz, co zrobić lepiej, już wiesz, dlaczego coś do tej pory nie działało. Puzzle zaczynają do siebie pasować. Dla takiej osoby jak ja, która w roku przerabia blisko 50 biznesowych książek, taka skondensowana pigułka jest naprawdę użyteczna.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: Maciej Wojtas
POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK
„Przebudzenie Przedsiębiorcy”
7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy
- Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
- 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
- 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Maciej Wojtas
Pomaga rodzicom uczyć dzieci i odkrywać życiowe pasje (zobacz: Wojtas.Academy). Wydaje ebooki edukacyjne dla całej rodziny (zobacz: MaciejWojtas.pl). Chcesz czytać więcej jego tekstów? Zapisz się na ten newsletter.