Wywiady

Idąc małymi krokami, dochodzimy do wielkich rzeczy – wywiad z Pawłem Puszkarskim

Hubert Lewkowicz
Paweł Puszkarski

Na morzu jest kapitanem jachtu, w samorządzie pełnił funkcję przewodniczącego rady miasta, a własnym biurem rachunkowym Konsaldo kieruje od 30 lat. I tak jak wśród fal dostał nieraz twardą lekcję, a w samorządzie po 12 latach poznał smak wyborczej porażki, tak przyszły problemy i w biznesie.

Wtedy na Facebooku trafił na post CLF-u, przeczytał i postanowił spróbować. – Odsłuchałem zerową lekcję i poczułem się, jakbym znalazł nowe drzwi w zamkniętym pomieszczeniu – mówi doradca podatkowy Paweł Puszkarski.


Pana firma to kawał historii! Niedawno biuro rachunkowe Konsaldo w Międzyrzecu Podlaskim obchodziło 30 lat istnienia. Założył je Pan w 1992 roku jako odpowiedź na wejście w życie ustawy o PIT. Aż trudno uwierzyć, ale zaczynał Pan działalność w czasie, kiedy doradztwo podatkowe raczkowało.

Więcej, doradztwo podatkowe jako zawód powstało dopiero kilka lat później. Kiedy weszła ustawa o podatku od osób fizycznych, byłem studentem. Docierały do mnie wówczas informacje, że każdy będzie musiał się osobiście rozliczać. Pomyślałem więc, że wiele osób będzie miało problem ze złożeniem takiej deklaracji i ja im w tym pomogę.

Trochę poczytałem i założyłem działalność. No i… przyszedł mi ZUS do zapłaty. Byłem strasznie zszokowany, bo ja jeszcze nie zarobiłem ani złotówki. Nie miałem z czego tego ZUS-u zapłacić, natychmiast więc pobiegłem, zawiesiłem firmę i zacząłem myśleć, że muszę przygotować jakąś ofertę, jakieś ogłoszenia. Wtedy w naszym mieście nie było jeszcze zbyt wielu kserokopiarek.

W Warszawie wydrukowałem takie ogłoszenia, porozkładałem je na poczcie i w urzędach, zrobiłem szyld i dopiero wtedy odwiesiłem działalność. No i pewnego dnia przyszedł przedsiębiorca i zapytał o księgowość. Jako student bez żadnego doświadczenia nie czułem się na siłach, by poprowadzić mu tę księgowość.

Tym bardziej że Pan się kształcił na inżyniera, a nie na księgowego.

Tak, studiowałem na Politechnice Warszawskiej. Na szczęście moja mama była księgową z wieloletnim stażem. Zapytałem, czy nie chciałaby mi pomóc. Zgodziła się i tym sposobem zaczęliśmy prowadzić pełną księgowość dla pierwszego klienta. Robiliśmy to na obiadowym stole w pokoju.

Pozwoliło mi to na zarobienie pierwszych pieniędzy, a jednocześnie dokształcanie się. Potem były pierwsze PIT-y i pierwsze porady. Kiedy pojawiło się doradztwo podatkowe, zgłosiłem się i trafiłem na listę ministerialną.

To był czas, kiedy jeszcze nie trzeba było zdawać egzaminów, by zostać doradcą podatkowym.

Osoby, które działały i mogły udokumentować staż w zakresie doradztwa podatkowego, wpisywano na listę doradców podatkowych bez tych uciążliwych egzaminów.

To miał Pan szczęście, bo te egzaminy są faktycznie trudne.

Bo to jest zawód interdyscyplinarny i zakres wiedzy jest ogromny. Mamy i podatki dochodowe, i podatki pośrednie, cła i akcyzę, podatki od czynności cywilnoprawnych i od spadków i darowizn. Oprócz tego musimy znać przepisy prawa pracy i ubezpieczeń społecznych. To gigantyczna wiedza.

Duże korporacje mogą dzielić obowiązki, natomiast w małych miejscowościach doradca podatkowy musi być omnibusem, a obok tego sam musi być przedsiębiorcą.

W dodatku na początku Pana działalności wszystko trzeba było liczyć na piechotę, przy pomocy kalkulatora.

Pierwsza moja styczność z rachunkowością to była tzw. amerykanka – duża książka z kratkami. Wpisywało się cyfrowe oznaczenie konta księgowego, a w wierszach operacje gospodarcze. Dla współczesnych księgowych to niewyobrażalna zabawa. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak daleko poprzez informatyzację proces księgowania odbiegł od tego, co myśmy robili na początku.

Także wszystkie uproszczone książki przychodów i rozchodów były wypełniane ręcznie, od liczby porządkowej, przez datę, kontrahenta, opis zdarzenia gospodarczego, po kwotę. Każdą linijkę wpisywaliśmy ręcznie. Ba, potem sumowaliśmy kolumny. To niejednokrotnie setki zapisów, które sumowało się na kalkulatorze. Pomyłka gdziekolwiek o jeden grosz sprawiała, że to się nie zgadzało i trzeba było liczyć ponownie.

Pracowaliśmy we trójkę: ja, żona i moja mama. Nie mieściliśmy się na stole, więc pisaliśmy też na podłodze.

Ale w pewnym momencie sprawiliście sobie zabytkowe biurko.

Na początku wszystko robiliśmy w salonie. Potem liczba klientów zaczęła trochę zakłócać mir domowy, więc zaadaptowaliśmy przedsionek domu na pierwszą kancelarię. Nie mieliśmy biurka na podorędziu, natomiast u babci stał stary sekretarzyk gdański. Przenieśliśmy go do tego przedsionka, przykryliśmy dermą i tak pojawiło się pierwsze biurko.

Ma pan to biurko do dziś?

Oddałem je do muzeum przy naszej Szkole Podstawowej w Międzyrzecu Podlaskim. Służy tam jako taki lokalny zabytek.

Na tym zabytkowym meblu stanął w pewnym momencie pierwszy komputer.

To było wręcz epokowe przejście z manufaktury na pewien proces automatyzacji. Oczywiście nie było to jeszcze działanie sprawne i bardzo skuteczne. Niemniej zliczanie szło automatycznie, kontrahent po wpisaniu do bazy później był tylko przywoływany, a więc zaczynało wzrastać tempo wprowadzania danych, w związku z tym jedna osoba mogła przejąć więcej firm. Generowało to coraz większe przychody.

W ciągu roku wielokrotnie powielaliśmy nasze dochody. Taka sytuacja trwała kilka lat, potem zaczęła wyrastać konkurencja, a liczba przedsiębiorców się stabilizowała, w związku z czym przyrost nie był już tak spektakularny.

Klientów było sporo, więc musiał Pan pewnie kogoś zatrudnić do pracy.

Zaczynało nam brakować dnia. Jako młody przedsiębiorca, zakasałem rękawy i pracowałem, bo widziałem w tym sens. Przyszedł jednak moment, że musieli pojawić się pracownicy.

Zacząłem poszukiwać osoby, która zajmowałaby się naliczaniem wynagrodzeń, tworzeniem list płac i rozliczaniem pracowników. Pierwsza była pani z doświadczeniem, która pracowała u mnie na umowę zlecenie. Po roku pojawiła się pierwsza pracownica zatrudniona na umowę o pracę. Powoli żona, która zajmowała się czymś innym, przestawała pomagać, a wsparciem stała się zatrudniona kadra.

Czy ta pierwsza zatrudniona pani wciąż u Pana pracuje?

Odeszła z biura w styczniu 2021 roku. Pracowała w naszej firmie 24 lata. Mamy jednak panią, która pracuje już u nas 25 lat.

Dzisiaj zatrudnia Pan 14 osób.

I jesteśmy w trakcie rekrutacji kolejnego pracownika.

Musiał Pan sukcesywnie zwiększać powierzchnię biurową.

Po okresie funkcjonowania w przedsionku domowym doszliśmy do sytuacji, w której on już nie wystarczał. Wykorzystałem kotłownię, którą zaadaptowałem na biuro. W tym pomieszczeniu pracowaliśmy przez dwa lata. Po dalszych zatrudnieniach przystosowałem też garaż, który stał w takim miejscu, że mógł wjechać do niego najwyżej fiat 126p.

Jeździł Pan maluchem?

Jeździłem, oczywiście! I tylko maluch mógł do tego garażu wjechać, żaden inny samochód już nie.

Wjedźmy więc i my z powrotem do tego garażu…

Pomyślałem, że zaadaptuję go na biuro. I tak się stało. Położyliśmy płytki, zamówiłem odpowiednie biurka i zaczęliśmy tam pracować. Miejsce, które wykorzystywałem poprzednio, stało się gabinetem szefa.

Ale i to w pewnym momencie już nie wystarczało.

Dobudowałem duże pomieszczenie, które posłużyło jako główne biuro, a garaż stał się pomieszczeniem socjalnym. Po drugiej stronie dobudowałem jeszcze jeden lokal. Prowadzę tu szkolenia, mamy stół konferencyjny.

A na ścianie ciekawy obraz, na którym widać Pana w dość nietypowym stroju. Wiąże się z nim jakaś historia?

To historia związana z 30-leciem firmy i moją pasją. Z zamiłowania jestem żeglarzem.

Pływam nie tylko na Mazurach, ale i po morzach i oceanach. W mojej firmie, w której jestem jednym mężczyzną, zostałem przez zatrudnione panie nazwany kapitanem tej naszej łodzi. Z okazji 30. rocznicy firmy podarowały mi mój wizerunek w stroju admirała floty brytyjskiej. Jestem im za to bardzo wdzięczny.

Paweł Puszkarski, żeglarstwo
Skąd to żeglarstwo w Pana życiu? Międzyrzec Podlaski leży dość daleko od morza.

Urodziłem się w Trzebiatowie, 30 kilometrów na zachód od Kołobrzegu. Tam się wychowywałem, jeździłem nad morze i widziałem żaglówki, ale wcale mnie one nie pociągały. W wieku 16 lat przyjechałem do Międzyrzeca i po pewnym czasie zapisałem się do Stowarzyszenia Rozwoju Żeglarstwa. W ciągu kilku lat od majtka pokładowego, poprzez żeglarza, sternika, sternika morskiego, doszedłem do stopnia kapitana jachtowego.

Gdzie Pan pływał?

Sporo po Bałtyku. Wielokrotnie byłem też w Chorwacji i Grecji. Płynąłem z Malty w okolice Sycylii, z Malagi przez Cieśninę Gibraltarską na Kanary, z Kanarów na Maderę. W tym roku byłem w Norwegii. Zobaczenie zorzy polarnej to tak niewyobrażalne doświadczenie, że szczęka opada z zachwytu nad tym, co tam się dzieje.

Da się porównać kierowanie załogą na jednostce pływającej i kierowanie przedsiębiorstwem?

Jak najbardziej tak. I tu, i tu potrzebne jest przywództwo, określenie kierunku i celu, a także koordynacja. Na łodzi bez koordynacji i jasno określonego celu nigdzie nie popłyniemy. Tak samo jest w przedsiębiorstwie.

Obok żeglarstwa drugą Pana pasją jest społecznikostwo. Był Pan samorządowcem, a nawet przewodniczącym Rady Miasta Międzyrzec Podlaski.

W samorządzie byłem przez trzy kadencje. Jestem społecznikiem, więc pomyślałem, że spróbuję się sprawdzić w samorządzie. Wystartowałem po raz pierwszy w 1998 roku i zostałem wybrany. Chciałem zmian w mieście, więc przez dwie kadencje byłem w opozycji.

Później władze się zmieniły i znalazłem się w opcji rządzącej. Powołano mnie na przewodniczącego rady miasta. Po mojej trzeciej kadencji musiałem jednak przełknąć gorzką pigułkę, bo nie zostałem wybrany.

Z Pana doświadczeniem na pewno wiele Pan wniósł do prac komisji finansów.

Nawet gdy byłem w opozycji, radni uznali, że powinienem kierować pracami takiej komisji. W pierwszej kadencji byłem jej wiceprzewodniczącym, a w drugiej – przewodniczącym.

W samorządzie pracował Pan i z mężczyznami, i z kobietami, natomiast osoby zatrudnione w Pana firmie to – co zostało już wspomniane – same kobiety!

Na gruncie rachunkowym znacznie łatwiej dogaduję się z paniami. O ile w doradztwie mężczyźni są obecni, o tyle w księgowości dominują zdecydowanie kobiety. Z mojego doświadczenia wynika, że mężczyźni, poza nielicznymi wyjątkami, nie radzą sobie z powtarzalnością procesów. To są zadania bardzo nużące i wymagające skoncentrowania pomimo braku ochoty na tę koncentrację. Panie ze swoimi cechami znacznie lepiej sobie z tym radzą.

W tym zawodzie trzeba się też stale szkolić.

Wykonuje się odtwórcze czynności, ale odtwarzamy coś, co się dynamicznie zmienia. Chaos legislacyjny, który się teraz pojawił, sprawił, że musimy się cały czas dokształcać. Dotychczasowe obowiązki są takie, jakie były, a jeszcze w trybie ekspresowym musimy nadążać za zmianami.

Dotyczy to też samych przedsiębiorców. Z czym mają największy kłopot?

Oni też muszą nadążać za tym chaosem. Podam przykład.

Wpisano pewną firmę na listę firm objętych sankcjami, a przedsiębiorca z nią współpracował i grożą mu wielomilionowe kary. Nie poprzedzono tego jakąkolwiek kampanią informacyjną, uprzedzeniem właścicieli firm. Oni zostają sami.

Takich problemów legislacyjnych jest olbrzymia liczba. Licencje, pozwolenia, opakowania. Staramy się przedstawić ludziom, co zmienia się w ich branżach, ale my też nie wszystkie zmiany poznajemy, bo skupiamy się na tych podatkowych.

Pojawiają się pretensje, dlaczego o czymś nie powiedzieliśmy, a to nie leży w zakresie naszej działalności.

Czyli rada taka, by przedsiębiorcy baczniej śledzili zmiany w ich branżach?

To trywialna rada, ale tak. Każdy z nich znał branżę, kiedy w nią wchodził. Ale jeśli się mu wkracza do piaskownicy i cały czas kopie w zbudowany zamek, to trudno jest dalej się bawić.

Ktoś budował swój zakład, komponował środki trwałe odpowiednie do potrzeb. Kupił na przykład kasę fiskalną, a teraz okazuje się, że potrzebuje innej. Akurat w tym przypadku biuro rachunkowe pomoże. Ale co gdyby ten człowiek nie miał biura?

No właśnie, da się dzisiaj prowadzić działalność bez biura rachunkowego?

Jeśli ktoś ma predyspozycje, to tak, ale kosztem czasu przeznaczonego na działalność. Jeżeli więc ktoś chce się zająć tym, do czego jest powołany, to musi albo się zdecydować na outsourcing, albo zatrudnić osoby, które będą brały na siebie tę część działalności.

Najpoważniejsze błędy przedsiębiorców to…?

To są błędy zaniechania, niewiedzy, roztargnienia. Wielu tego rodzaju błędów pomaga uniknąć właśnie korzystanie z biura rachunkowego.

Ale są też błędy wynikające z dyletanctwa. Na przykład ktoś ma działkę i zaczął kopać, by sprzedawać żwir. Ale czy ma pozwolenie? Czy może to robić znad wody, spod wody? Potem są przeróżne kontrole i wychodzą cuda.

A w zakresie podatków, księgowości?

Czasem przychodzi do nas osoba, która sama sobie próbowała prowadzić księgowość, a nigdy wcześniej tego nie robiła, i wychodzą najprzeróżniejsze rzeczy, wynikające głównie z nieznajomości materii podatkowej. Trzeba mieć dużo wiedzy i przygotowania, by to ogarnąć.

Niejednokrotnie ludzie, którzy podejmują trud samodzielnego prowadzenia księgowości, nie są do tego przygotowani.

W zakresie podatków jest Pan ekspertem, ale potknięć w prowadzeniu firmy Pan się nie ustrzegł.

W pewnym momencie zacząłem dostrzegać, że sam powoli nie daję rady. Wtedy wpadłem na pomysł, by podzielić pracownice na grupy lub – by trzymać się żeglarskiej metafory – na wachty. Ustawiłem odgórnie kierowników działów, których było trzy: dział księgowości, uproszczonej księgowości oraz dział kadr, płac i ubezpieczeń. Wypisałem zakresy obowiązków i zaczęliśmy tak pracować.

To był mój katastrofalny błąd, bo odciąłem się od większości załogi. Efektem była moja abdykacja. Stanąłem z boku i przestałem się tym wszystkim interesować. Przez jakiś czas jakoś to funkcjonowało, ale po kilku latach pojawiły się problemy. Komunikacyjne, interpersonalne, merytoryczne, jakieś niedomówienia i kłótnie, a zamiast współpracy – rywalizacja.

Wszystko się posypało. Spotykałem się z kierowniczkami raz na jakiś czas, problemy do mnie nie docierały, ale nie były rozwiązywane. A nierozwiązane problemy narastają i w pewnym momencie wybuchają.

Problemy sprawiły, że skorzystał Pan z oferty CLF. Szukał Pan pomocy?

Kiedy atmosfera się posypała, zacząłem się zastanawiać, jaki jest sens prowadzenia dalej tego biura i komu ma to służyć. Pomyślałem o alternatywnym źródle utrzymania i założyłem spółkę, która miała się zajmować sodowaniem. To była amerykańska technologia. Im więcej jednak poświęcałem temu czasu, tym bardziej cierpiało na tym biuro rachunkowe.

Zatrudniłem więc kogoś do prowadzenia tamtej spółki, ale ta osoba sobie z tym nie poradziła. Rozstałem się z nią, a spółka zamknęła się na zero.

Jakiś czas później syn moich znajomych przyszedł z pytaniem, czy nie wsparłbym jego działalności w branży meblarskiej. Założyliśmy spółkę, ja miałem się zajmować papierami, on całą resztą. Ta działalność przyniosła jednak trochę strat.

Pewnego dnia na Facebooku zobaczyłem post Coraz Lepszej Firmy. Zainteresowałem się tym, odsłuchałem i pomyślałem, że ta wiedza biznesowa żyła gdzieś obok mnie. Zarejestrowałem się już jako biuro Konsaldo i wykupiłem szkolenie.

Potem ktoś zadzwonił do mnie z propozycją „Programu Rozwoju”. Odsłuchałem zerową lekcję i poczułem się, jakbym znalazł nowe drzwi w zamkniętym pomieszczeniu. Kupiłem lekcje „Programu Rozwoju”, a potem wszystkie inne zaawansowane szkolenia.

To otworzyło mi oczy, zacząłem rozumieć problemy swojej firmy i że to ja jestem winowajcą.

Wcześniej korzystał Pan z jakichś szkoleń?

Korzystałem wyłącznie z chaotycznych informacji z internetu. Miałem jakieś książki związane z zarządzaniem, ale one były tak oderwane od rzeczywistości, że je porzucałem. Przyswoiłem sobie z nich same najgorsze rzeczy.

Ale potem skorzystał Pan z wielu szkoleń CLF. Co jest w nich wyjątkowego?

Wszystkie te szkolenia pozwoliły mi odkryć absolutnie trywialną rzecz, że najważniejszy jest człowiek. W starym stylu zarządzania człowiek jest traktowany jako zasób, majątek firmy. Owszem, jest to majątek, ale bardziej rozumiany jako skarb. Dobra relacja to podstawa właściwego funkcjonowania przedsiębiorstwa.

Kiedy Pan to zrozumiał, to jakie najważniejsze zmiany wprowadził Pan dzięki współpracy z CLF-em?

Przede wszystkim zmiany dotyczące mojego zespołu, zakresu obowiązków i komunikacji. Zacząłem słuchać, co ludzie mają mi do powiedzenia. Zacząłem organizować spotkania jeden na jeden. Wytłumaczyłem, co leży u podstaw dysfunkcji pracy zespołu.

Jedną z dysfunkcji jest brak szczerości w komunikacji. Teraz nie owijamy w bawełnę, mówimy wprost, ale nie sprawiamy przykrości. Jeśli jest szczera wymiana myśli, to mamy samonapędzające się koło rozwiązywania problemów. A to jest naturalnym motorem rozwoju.

Efekty tego rozwoju można było dostrzec od razu?

Posłużę się stwierdzeniem ze szkoleń, że przedsiębiorstwo to jest system. Wprowadzanie zmian to długotrwały proces. Na tę drogę trzeba wejść, ważne jest tylko, by biegła ona we właściwą stronę. Kiedy na tę drogę wejdziemy wszyscy, systematycznie będziemy szli małymi krokami, poprawiając małe niedociągnięcia. A poprawiając je, dochodzimy do wielkich rzeczy. To jest jak kula śniegowa.

Czy wśród tych rzeczy, do których doszliście, jest lepszy stan konta?

Oczywiście, że tak. CLF uczy, byśmy właściwie wyceniali usługę. Jeżeli ta usługa ma wartość, a staram się, by usługa świadczona przez nasze biuro tę wartość ze sobą niosła, to ona musi też kosztować.

Nie każdy musi być moim klientem. To podejście bardzo mi pomogło.

Czyli: nie bójmy się mówić o cenie.

Tak, to też jest ważna lekcja wyniesiona ze szkoleń CLF-u.

A które ze szkoleń najwięcej Panu dało? Jest takie, które by Pan wyróżnił?

Najważniejsze było dla mnie uwolnienie się od bieżączki, a z tym związane było szkolenie „Uwolnij firmę”. Ważne było też szkolenie „Miej to z głowy”.

Na najwyższą notę zasługują warsztaty „Focus”. Spotykamy się na kilka dni, analizujemy siebie nawzajem. Właściwy dobór przedsiębiorców pozwala się otworzyć. A im bardziej szczerze do tego podejdziemy, tym więcej informacji otrzymamy od innych. Od prowadzących, ale i od kolegów, którzy mówili o swoich problemach. To bardzo mi się przydało.

„Focus” pozwolił mi się zatrzymać, wyznaczyć kierunek i w nim podążać.

Bardzo fajnym tego uzupełnieniem jest „Coraz Lepsze Doradztwo”. Korzystam z cotygodniowego spotkania z moim mentorem. Często przedsiębiorca zostaje sam ze swoimi problemami i nie ma z kim ustalić, czy to, co on myśli, jest właściwe. Pracownik patrzy na to z innego punktu widzenia. Pojawia się więc mentor. Możliwość rozmowy i konsultowania się z osobą, która wie, o czym mówi, bardzo pomaga.

30 lat temu założył Pan firmę, by pomóc ludziom przy zeznaniach podatkowych. A dziś rzeczywistość na tyle się zmieniła, że właściwie możemy nic nie robić, bo to ministerstwo nas samo rozlicza.

Nie wszystkich. To działa tylko w przypadkach, kiedy jestem pracownikiem i nie korzystam z ulg. Kiedy ktoś chce skorzystać na przykład z ulgi termomodernizacyjnej, musi to zrobić sam. Jeżeli pojawi się zagraniczne źródło dochodu, już nas minister nie rozliczy. Tak samo minister nie rozliczy przedsiębiorcy. Nie zapominajmy też, że niektórzy starsi ludzie nie nadążają za cyfryzacją. Nie wiedzą, gdzie mają wejść i co zrobić.

Owszem, sama cyfryzacja usług to krok słuszny. Trochę się jednak dziwię olbrzymiemu optymizmowi ustawodawcy, bo ludzie potrzebują czasu, by się tego nauczyć. Jeżeli ktoś przez dziesiątki lat wysyłał list w kopercie i nie zastanawiał się, czy można go wysłać elektronicznie, a dziś z dnia na dzień zabiera mu się możliwość wysłania tradycyjnej korespondencji, to może zgłupieć.

Automatyzacja usług będzie uwalniała księgowych od tych najbardziej nużących prac, co nie znaczy, że nastąpi wyeliminowanie księgowego z rynku.

Nie miał Pan nigdy myśli, by rzucić te wszystkie cyfry i wyjechać w Bieszczady? O, przepraszam, w Pana przypadku, chyba raczej wypłynąć na ocean.

Ja to robię! Kiedy dochodzę do ściany, wsiadam do łódki i nikt mnie tam nie złapie. Są to wtedy zazwyczaj te rejsy oceaniczne. One pozwalają mi się odciąć od wszystkiego na co najmniej kilka dni, a także wrócić do właściwej hierarchii wartości. Do tego, co jest w życiu ważne.

A co jest ważne?

Zdrowie, spokój, rytm, brak pośpiechu. Z morza wracam pełen przekonania, że będę teraz żył spokojnie. I tak jest przez pierwsze dwa, trzy dni. Potem rzeczywistość bierze górę.

Rozmawiał Hubert Lewkowicz

POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK

„Przebudzenie Przedsiębiorcy”

7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy



  • Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
  • 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
  • 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.

pp_new

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Hubert Lewkowicz

Absolwent Filologii Polskiej i Podyplomowego Studium Dziennikarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Pracował m.in. w Życiu Podkarpackim i Polska Press Grupie, a obecnie jest redaktorem portalu ekspresjaroslawski.pl. Jego ulubionym gatunkiem dziennikarskim jest wywiad, a rozmowy z ludźmi są jego pasją. Jak podkreśla – każdy człowiek to fascynująca historia do odkrycia. Interesuje się reportażem i dobrą literaturą. Prowadził wiele spotkań autorskich z pisarzami. Prywatnie miłośnik zwierząt, zwłaszcza kotów, a także wędrówek po drogach i bezdrożach Beskidów oraz Pogórza Przemyskiego.