Przedsiębiorca, mentor, entuzjasta sportów wytrzymałościowych i ekstremalnych. Jego największym sportowym sukcesem było przebiegnięcie w jednym roku cyklu 4Deserts – czterech ultramaratonów na pustyniach: Gobi, Atakamie, Saharze i Antarktydzie.
Pustynia nauczyła go, że najważniejsze zmiany zachodzą podczas procesu przygotowań. Tym odkryciem dzieli się podczas sesji mentoringowych. Zapytaliśmy Marka Wikierę o to, czy mentoring jest dla każdego, jak znaleźć sobie mentora i kiedy warto skorzystać z takiego wsparcia.
Dla tych, którzy Cię jeszcze nie znają i nie czytali bądź nie słuchali wywiadów z Tobą, powiedzmy, co tam robiłeś, na tych pustyniach, i dlaczego?
Wiele osób pyta mnie o to, po co. Zupełnie niedawno doszedłem do wniosku, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie umiem wprost odpowiedzieć, po co to zrobiłem.
Kiedyś mówiłem, że cel był sportowy. Wiesz, żaden Polak jeszcze tego nie dokonał. Super było podjąć tak wielkie wyzwanie, no i przy tym być jeszcze tym pierwszym.
Był też cel charytatywny. Żeby ten wysiłek i trud posłużył komuś innemu.
Prawdziwą odpowiedź poznałem dopiero po latach. Doszedłem do wniosku, że pustynie były tylko taką wisienką na torcie, ukoronowaniem kilkunastu miesięcy systematycznego wysiłku.
Start w biegu, poznanie wielu wspaniałych ludzi, przywiezione medale, fantastyczne miejsca, które zobaczyłem… To wszystko jest ważne, ale dopiero później zrozumiałem, że ta cała magia dzieje się dużo wcześniej, dzieje się już podczas przygotowań.
Chyba źle postawiłem pytanie. Poprawiam: skąd te pustynie w ogóle się u Ciebie wzięły?
Nie wiem. Uważam, że czegoś szukałem, ale w jednym z wywiadów Agnieszka Kozak zapytała, czy przypadkiem przed czymś nie uciekałem. I tu jest chyba zawarta odpowiedź.
Być może była to ucieczka.
Ucieczka przed czym?
Nie umiem tego jednoznacznie nazwać. Na to miało wpływ wiele czynników. Aktualna sytuacja, w której się znalazłem, moment po sprzedaży firmy. Zamieszanie w różnych obszarach.
W ramach tej mojej ucieczki czy poszukiwania czegoś, wklepałem w Google hasło „najtrudniejszy bieg na świecie" i wyskoczył Maraton Piasków. I stało się coś dziwnego, bo wbrew temu, jak zazwyczaj działam – bez zastanowienia i kilkudniowych analiz od razu zapisałem się na ten bieg. Wpłaciłem wpisowe i rozpocząłem treningi.
I tak już wdepnąłeś w to bieganie jak Forrest Gump. Zacząłeś biegać i nie możesz się zatrzymać.
Rzeczywiście ta pierwsza pustynia na tyle mnie wciągnęła albo to, czego na niej doświadczyłem, że zachciało mi się więcej. Dlatego znalazłem się na czterech pustyniach.
Udała się ta ucieczka?
Taaak, właściwie tak. Chociaż nie do końca wiem, przed czym uciekałem, to jednak udało mi się uciec. Albo raczej ucieczka była początkiem, a po drodze znalazłem coś cennego. Cel, motywację, przygodę drogi i wejście w zupełnie nowe obszary.
Co znalazłeś na pustyni?
Oderwanie, wyciszenie i dystans. Później doświadczałem takich rzeczy również w Polsce, na przykład podczas biegu brzegiem Bałtyku. Ale pustynia była pierwszym takim doświadczeniem i pozostanie nim dla mnie na zawsze.
Zamierzasz wrócić na bieg po piaskach?
Tak. Właśnie dlatego, że potrzebuję tego oderwania.
Często mówisz, że pustynia Cię przemieniła. Co takiego tam się wydarzyło?
Zakotwiczył mi się we wspomnieniach taki charakterystyczny moment. Byłem na pustyni Atacama, mój telefon złapał zasięg i postanowiłem zadzwonić do żony. Odebrała, ale ja byłem tak wzruszony, że nie byłem w stanie wypowiedzieć ani słowa. Ona się denerwowała, że może coś się stało, a ja nie mogłem nic powiedzieć. Chciało mi się płakać ze wzruszenia, ale wokół byli inni biegacze, więc to trochę głupio.
To jest dla mnie symboliczny moment tej przemiany na pustyni. Powtarzam jednak, że pustynia jest dla mnie symbolem, bo ta przemiana dokonała się już wcześniej, podczas wielu miesięcy przygotowań, treningów w samotności. To jest ogrom wysiłku fizycznego i cała masa wysiłku logistycznego. Suma trudności tego biegu nie jest związana tylko z pustynią, ale też z wieloma aspektami. To jest kwestia rodziny, firmy, to są sprawy finansowe.
I dopiero połączenie tych wszystkich aspektów doprowadziło do tej wisienki na torcie, czyli biegu przez pustynię i tej rozmowy bez słów na Atacamie.
No tak, w wielu wywiadach podkreślasz, że nie sam bieg, nie sama meta są najważniejsze, ale przygotowania. Że nie cel, a droga.
Lubię mieć duży cel, który jest oddalony nawet o kilkanaście miesięcy. Umiem się odpowiednio przygotować, by go osiągnąć. Potrafię wejść w powtarzalność i konieczną do tego rutynę. Widząc tak odległy i atrakcyjny cel, każdego kolejnego dnia wychodzę na trening, przygotowuję się i organizuję całe to przedsięwzięcie sportowe. Ale żeby je zrealizować, muszę przeorganizować też inne obszary: zawodowy, rodzinny i finansowy. Dlatego mówię, że ten proces ma wymiar wielopłaszczyznowy.
Jesteś doświadczonym przedsiębiorcą. Sam prowadzisz kilka firm, dzielisz się doświadczeniem w procesie mentoringu, ale też przez bycie mentorem poznajesz inne branże i przedsiębiorców. Jaki jest największy grzech polskich przedsiębiorców?
(długa chwila zastanowienia)
Brak świadomie zaplanowanego rozwoju. To na razie jest niezmienne. Myślę, że 80% przedsiębiorców, prezesów, menedżerów, z którymi współpracuję, przychodzi do mnie, kiedy już boli, i to bardzo boli. Wtedy oczywiście szukamy rozwiązania i je wdrażamy.
Jest też niewielka grupa przedsiębiorców, którzy mają swój proces rozwoju zaplanowany. W takim wypadku pracuję z nimi nad następnym krokiem, a potem nad kolejnymi.
Mam takie marzenie, żeby więcej osób przychodziło do mentorów, będąc świadomymi siebie, świadomymi tego, że chcą nad sobą pracować.
Tu jest taki paradoks, wielu ludzi wie, jakiego życia nie chce, ale niewielu wie, jakiego życia chce.
Zatrzymajmy się nad tym na chwilę. Jak to jest, że tak wielu przedsiębiorców nie ma pomysłu, nie ma potrzeby na swój rozwój? Jak sprawić, żeby go mieli?
Pokażę Ci to na moim przykładzie. Ja przez wiele lat rozwijałem biznes. Działał jak maszyna – coraz lepiej, coraz szybciej… Po co więc miałem zajmować się rozwojem osobistym?
Dlaczego ten rozwój osobisty jest dla mnie tak ważny? Bo to ma wpływ na wszystko wokół. Na moje życie, na mój biznes, na rodzinę, na pracowników. Mam takie ulubione powiedzenie: mój sufit jest sufitem moich pracowników. Jeżeli ja nie będę się rozwijał, to oni nie podskoczą wyżej, niż ja jestem.
Jeżeli tak było, jak mówiłeś, że biznes się kręcił, byli klienci, były pieniądze, to do czego był Ci potrzebny jeszcze rozwój?
Zamknąłem się w swoim kokonie branżowym. Zresztą tak jak wielu przedsiębiorców robi to naturalnie. Miałem wrażenie, że jestem mistrzem świata w tym, co robię. I właściwie co mogłem jeszcze dostać z zewnątrz? W ogóle nie brałem tego pod uwagę, nie wpadłem na to, jak cenne może być wyjście z tego mojego świata.
Dopiero później doceniłem to, co się wydarzyło w kontakcie z innymi przedsiębiorcami. Ile dobrej energii od nich dostałem, chociażby podczas zwykłych spotkań networkingowych. Ile wiedzy dostałem, ile nerwów zaoszczędziłem, bo nagle się okazywało, że ktoś już szedł tą drogą, że ktoś borykał się z podobnymi problemami i już znalazł dobre ich rozwiązanie.
Bo my, nie tylko przedsiębiorcy, często wpadamy w pułapkę myślenia, że to nasze własne bagienko, w którym brodzimy, jest całym światem. A wszyscy poza nim nas nie rozumieją. Że nasza sytuacja jest wyjątkowa i specyficzna.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, okazało się, że takich osób jak ja jest całkiem sporo. Co ciekawe, możemy sobie w tych problemach nawzajem pomagać.
Chyba dotykasz samotności przedsiębiorcy. Czym ona według Ciebie jest?
Tej samotności jest bardzo dużo, a mam wrażenie, że w obecnym świecie jest jej kosmicznie dużo. Każdy przedsiębiorca w wielu momentach swojej działalności gdzieś tam na końcu podejmowania decyzji zawsze zostaje sam. I to jest chleb powszedni. Ale przychodzą też takie momenty, trudne wydarzenia, które potrafią załamać. Takie sytuacje, kiedy przedsiębiorca zmaga się z dużym problemem. I zostaje sam, bo…
Nie rozmawia o tym z żoną, bo nie przynosi się kłopotów do domu.
Nie rozmawia o tym też z pracownikami, bo mogą pomyśleć, że jest niekompetentny i nie wie, jak prowadzić biznes.
O partnerów biznesowych nie zahacza, bo przecież na zewnątrz komunikuje, że osiąga same sukcesy i wszystko idzie dobrze.
Ze swoimi wspólnikami też nie dzieli się wszystkimi problemami, bo brakuje pełnego zaufania.
I ostatecznie zostaje zupełnie sam.
Dobrze, gdyby na tym etapie był ktoś taki jak mentor albo, inaczej mówiąc – powiernik. Bo nie wszyscy moi klienci są w procesie rozwojowym. Niektórzy przychodzą do mnie po wysłuchanie, zauważenie, energię i jeszcze po wiedzę. Ale te pierwsze elementy są istotne i tego nie znajdują w swoich środowiskach.
Więc jak sobie poradzić z tą samotnością?
Moja ulubiona odpowiedź brzmi: „zarządź tym procesem”. Najczęściej zaczynam pracę z moimi klientami od narzędzia coachingowego nazywanego „Kołem życia”. Jest ono podzielone na osiem obszarów. Między innymi życie zawodowe, życie osobiste, sfera finansów, kondycja i zdrowie. Robimy tzw. bilans otwarcia, czyli klient zaznacza, gdzie w jego ocenie aktualnie się znajduje, w każdym z tych obszarów. Kiedy już wie, gdzie się znajduje, powinien odpowiedzieć na pytania: co chce z tym zrobić, czy chce coś zrobić, gdzie chce się znaleźć albo czego uniknąć?
Wielu ludzi może mieć dużą trudność w określeniu tego, czego chce.
Rzeczywiście tak jest. Dlatego, kiedy mają wątpliwość, jaki krok chcą zrobić w danym obszarze, pomagam im pytaniami:
Czego chcę? Skąd będę wiedział, że już to mam? Co mnie przed tym powstrzymuje? Czego potrzebuję, żeby to dostać?
Odnosimy te pytania do poszczególnych obszarów życia i odpowiadając na nie, zaczynamy planować działania.
Brzmi bardzo ładnie, tylko jak to technicznie zrobić?
Jestem zwolennikiem pisania ręcznego. Więc wypisuję sobie wszystko, co mi przychodzi do głowy. Kiedy to spiszę, to można powiedzieć, że mam jakiś plan na siebie.
I teraz mogę realizować go sam, ale świetnie się sprawdza, gdy ktoś jest przy mnie. Bo po drodze mogą pojawić się różne trudności i chodzi o to, żeby ktoś towarzyszył mi w tym procesie.
Czy to aby nie jest taka praca na zawsze? Że jest się skazanym na pracę z mentorem?
No właśnie nie. Są takie osoby, które przychodzą z konkretnym zadaniem i po jego zrealizowaniu nie potrzebują już wsparcia mentora. Są takie, które chcą się rozwijać, ale niekoniecznie wiedzą, w jakim kierunku.
Dla mnie największą nagrodą w pracy z klientami są te momenty, w których nie jestem już niezbędny. Taki przykład. Dowiedziałem się z innego źródła, że moja klientka boryka się z dużym wyzwaniem biznesowym. Piszę do niej i pytam, czemu się nie kontaktuje, że przecież możemy przepracować temat. A ona odpowiada, że nie potrzebuje tego. Że wystarczy jej świadomość mojej obecności w zasięgu. To daje poczucie bezpieczeństwa.
Ale prawdopodobnie jest tak też dlatego, że wcześniej Twoi klienci nauczyli się podejmować odpowiednie działania, że już kiedyś przeszli z Tobą tę drogę.
Tak, masz rację. Rzeczywiście tak było, że pracowaliśmy z klientami nad określonymi zagadnieniami, aż przyszedł taki moment, że zrobili ten krok sami.
Dlatego mówię, że dobrze, gdy w tym procesie jest ktoś obok nas. To może być mentor, coach, to może być przyjaciel albo inny przedsiębiorca. Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, chodzi o to, żeby nie być samemu.
Czym w ogóle jest mentoring?
Dla mnie mentoring jest relacją. Relacją, w czasie której dzielę się swoją wiedzą, doświadczeniem i kontaktami. Inspiruję, motywuję i zarażam energią do działania. Towarzyszę w procesie przechodzenia przez zmiany. I coś, o czym mówiliśmy już wcześniej – przede wszystkim słucham.
Wielu moich klientów to ludzie, którzy świetnie się znają na swoim fachu, są specjalistami w swoich branżach. Ale potrzebują momentu zatrzymania, refleksji. Nieraz podczas sesji słyszę: „Wiesz co, jak tak opowiadam, to sobie układam w głowie”.
Żeby skorzystać z takiej pomocy, potrzeba decyzji.
No tak. Trzeba decyzji, żeby skorzystać z pomocy profesjonalnego mentora lub poprosić o pomoc, o towarzyszenie kogoś z otoczenia. Najlepiej, kiedy to jest proces świadomie zaplanowany, a nie sytuacja, gdy trzeba gasić pożary. Czyli wracamy do „Koła życia”.
Czy żeby komuś w ten sposób pomóc, trzeba mieć fachową wiedzę i narzędzia?
Nie każda zmiana potrzebuje certyfikowanego mentora. Pokażę Ci moje ulubione ćwiczenie.
Wyobraź sobie, że jest 31 grudnia 2023 roku. Siedzisz wygodnie w fotelu. W powietrzu unosi się zapach aromatycznej herbaty. Masz poczucie, że to był dobry rok.
Co zatem musiałby się wydarzyć, żebyś tak się czuł? Co musiałoby się wydarzyć w poszczególnych obszarach Twojego życia? Odpowiedzi zapisz na kartce.
A teraz zaplanuj od tyłu, co musisz zrobić w poszczególnych miesiącach, tygodniach, żeby to się stało.
Z tego, co powiedziałeś, naturalnie wyłania się kolejne pytanie: dla kogo jest mentoring?
Mentoring jest dla każdego. Znowu wracam do tego – chodzi o to, żeby świadomie zaplanować te osiem obszarów, żeby mieć jakiś fundament, bazę wyjścia i żeby wiedzieć, dokąd się zmierza.
Ale wielkie cele mogą przerażać i wbijać w przekonanie, że nie dam rady.
Dlatego jestem zwolennikiem tych moich ulubionych dwustu metrów.
Biegania na dwieście metrów?
Nie. Chodzi o to, żeby mieć świadomość, iż każda pustynia, każdy maraton składa się z takich krótkich, dwustumetrowych odcinków. Skup się na każdym z nich. A jak nie możesz dwustu, to zrób sto.
Bo my często chcemy od razu dużo, daleko do przodu. Zrób najpierw mały krok, potem następny i następny.
Wygląda na to, że mentoring rzeczywiście jest praktycznie dla każdego, tylko świadomość jest mała w narodzie.
Poczekaj, poczekaj. Słaba świadomość w narodzie to trochę brzmi jak oskarżenie. A przecież nikt nas tego nie nauczył.
Kiedyś w rodzinach wielopokoleniowych pewna wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Podobnie było w zawodach. Teraz ta świadomość powoli wraca, ale nie jest powszechna. Jeśli w danym środowisku nie ma przykładów mentoringu, to często trudno samemu wpaść na to, żeby czegoś takiego szukać.
To kiedy zwrócić się do mentora?
Każdy moment jest dobry. I ten, kiedy robimy to jako element świadomego rozwoju, i ten, kiedy okoliczności zmuszają nas do rozwoju.
OK. Mam świadomość, że chcę się rozwijać. Coś niecoś o mentoringu słyszałem, nawet wywiad z Wikierą przeczytałem. Ale jak znaleźć mentora? Wpisać w Google hasło „mentor” i zobaczyć, jakie ma ceny czy rozejrzeć się wokół? Kto może być tym mentorem dla mnie?
Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Ciąg znaków, które ktoś by wpisał w wyszukiwarkę to np. „dobry mentor” albo „dobry mentor i miejscowość”. Chociaż teraz miejscowość już nie ma takiego znaczenia, bo przecież sporo spotkań odbywa się online.
Przy dobrym mentorze będą ludzie. Możemy zobaczyć, co on pokazuje w świecie online. Możemy spotkać go na konferencjach, spotkaniach przedsiębiorców. Dla mnie takie osoby powinny mieć doświadczenie biznesowe.
Szukanie mentora musi odbywać się metodą prób. Ja umawiam się z klientami na pierwsze spotkanie, tzw. chemiczne, w czasie którego mogę dowiedzieć się więcej o kliencie, jego aktualnych wyzwaniach, mogę powiedzieć o sobie i o tym, w jaki sposób pracuję, a klient może się przekonać, czy zaproponowana forma współpracy, komunikacji mu odpowiada.
Dla mnie to też moment, kiedy mogę sprawdzić, czy jestem w stanie pomóc tej osobie w tym konkretnym zagadnieniu.
Możemy zapytać w najbliższym otoczeniu, czy jest ktoś taki. Możemy też poszukać jakiegoś programu mentoringowego i zobaczyć, kto tam współpracuje. Ja jestem akredytowanym mentorem przy EMCC Global. To organizacja skupiająca coachów i mentorów, których kompetencje zostały zweryfikowane przez niezależnych ekspertów. To oznacza, że działam według określonych standardów i zasad etycznych.
To musi być ktoś, kto będzie nam odpowiadał, z kim będziemy się dobrze komunikować, ale też ktoś, kto ma osiągnięcia.
Czy każdego stać na poproszenie mentora o pomoc? Wyobrażam sobie, że jeśli w firmie nie dzieje się dobrze, to też nie ma pieniędzy na takie niekonieczne wydatki.
Z jednej strony jest tak, że są sytuacje trudne i tych pieniędzy w firmie brakuje. Ale trzeba też zadać sobie pytanie, czy mnie na to stać, żeby nie pracować z mentorem, coachem, doradcą i nadal tkwić w tym samym miejscu, kręcić się w kółko. Dla mnie to jest inwestycja, która się zwraca, ale ten okres zwrotu jest dłuższy. To jest proces – nie wszystko da się naprawić od razu. Przecież jeśli w firmie działy się jakieś trudne sprawy, to nie była kwestia tygodnia czy miesiąca. Analogicznie ten proces wychodzenia też jest rozłożony w czasie.
Ja pracuję też pro bono, ale są to zorganizowane procesy, np. w Fundacji Liderek Biznesu, gdzie działa chyba największy program mentoringowy w Polsce. Jestem jeszcze w dwóch innych organizacjach. To są miejsca, w których można poszukać wsparcia, jeśli ktoś nie ma pieniędzy na mentora, a go potrzebuje.
Czyli kiedy mam problem z rozwinięciem biznesu, z ruszeniem z jakiegoś martwego punktu, widzę, że ktoś doświadczony z boku mógłby mi pomóc, ale nie mam na to pieniędzy, to wtedy powinienem spojrzeć na to w ten sposób: „Stoję w tym samym miejscu piąty miesiąc, nie mogę się ruszyć, wkurzam się na siebie, idzie ku gorszemu, bo pieniędzy brakuje. Czy dalej chcę kolejne pięć miesięcy być w tym samym miejscu, czy może jednak zainwestować i zacząć z tego wychodzić?”.
Tak, ale warto też wziąć pod uwagę, że możemy się rozliczyć z mentorem np. formie barteru, że może być tak, że mentor powie: „Dobra popracuję z tobą pro bono. Mogę ci poświęcić pięć, dziesięć spotkań po to, żebyś ruszył z biznesem”. A możemy też się dogadać na rozliczenie po tym procesie.
Chodzi o to, żeby zrobić jakiś krok. Zapytaj jednego, drugiego, trzeciego mentora. Nie stój w miejscu, bo się nie dowiesz. Nie zakładaj pewnych rzeczy, tylko szukaj rozwiązań.
To często jest moją bolączką, że siedzę i rozmyślam. Mówię sobie: nie mam kasy, to się nie uda. I nawet nie wpadnę na to, żeby spróbować, żeby zapytać.
Kiedy spróbujesz i zapytasz, to masz 50% szans na to, że się uda. Podejmij akcję, pójdź do kogoś i powiedz: „Nie mam kasy, jestem w trudnym momencie. Proszę, poświęcić mi godzinę, półtorej”. Czyli jesteś tę godzinę do przodu. Jesteś po rozmowie z człowiekiem, który może zechce ci w ten sposób coś dać. Potem może jeszcze coś kolejnego. Ale chodzi o to, żeby nie stać w miejscu, bo nie wiesz, co zrobić i nie widzisz sposobu wyjścia z tej sytuacji.
Jeśli mi zależy, to może też jakoś znajdę pieniądze.
Dokładnie. Problemem jest to, że my często tworzymy scenariusze, wymyślamy, co ktoś powie, a czego nie powie. Po co? Przecież o wiele prościej jest zapytać.
Najpierw pomyśl, czego chcesz. Zarządź tą rozmową, czyli przygotuj się – i po prostu zapytaj. Zrób mały krok, a potem może pojawią się fundusze.
A jeśli się nie pojawią, to pomyśl: „Co ja bym musiał sprzedać, jaki produkt, jaką usługę, albo w jakim czasie, żeby mnie było stać na mentora?”. Trzeba trochę odwrócić tę sytuację pod tytułem „nie ma kasy”.
Jestem pod wrażeniem tego, jak wiele zmieniają rozmowy, niekoniecznie z mentorem, ale z innym przedsiębiorcą. Czasem wystarczy jedno banalne pytanie: „A dlaczego ty tego nie robisz?” I to nieraz wystarcza. I tak jak mówisz, ta godzina może rzeczywiście dać wiele, a czasem być impulsem do dalszej drogi.
To też zyskujesz w czasie spotkań networkingowych, na przykład w czasie różnych konferencji. Tam są specjaliści i po wykładzie możesz podejść i zadać pytanie. I nagle masz dostęp do człowieka, który normalnie jest nieosiągalny. Możesz go zapytać o to, co jest dla ciebie istotne. Pewnie szczegółowo ci nie powie, ale może wskaże kierunek.
Mówię o świadomym zaplanowaniu wychodzenia na zewnątrz. Świadomie, to znaczy, że na przykład raz w miesiącu uczestniczę w jakimś wydarzeniu. Konferencje, spotkania biznesowe, lokalne biznesy. Ja wiem, że się nie chce, że jesteśmy zarobieni, że po siedemnastej to ja już nie daję rady, ale warto to świadomie zaplanować i zrealizować.
Wracając do ćwiczenia. Siadam sobie tego 31 grudnia i mówię: „Byłem na dwunastu spotkaniach biznesowych, tak jak zaplanowałem”. I mam fajną nagrodę na koniec roku – satysfakcję z wykonania planu.
Jak to się w ogóle stało, że zostałeś mentorem? Widzę, że brodę już masz. Co jeszcze było potrzebne?
Moje doświadczenia mentorskie zaczęły się od sportu. Kiedy wróciłem z pustyń, część osób zwracała się do mnie z prośbą, żeby im pomóc w poukładaniu aktywności sportowych. W wielu przypadkach okazywało się, że to są przedsiębiorcy. W związku z tym naturalne było przejście od tematów sportowych do tematów biznesowych.
Więc niejako przy okazji wszedłem w obszar mentoringu biznesowego, mojego naturalnego środowiska. Przypominam, że od ponad 20 lat jestem przedsiębiorcą; stworzyłem kilka firm, w szczycie zatrudniałem 2,5 tys. pracowników. W pewnym momencie postanowiłem zweryfikować, czy to, co robię w sposób intuicyjny, jest dobre. Ukończyłem Szkołę Mentorów Biznesu, a następnie uzyskałem międzynarodową akredytację w EMCC.
Co z tego masz? Co mentor ma z bycia mentorem, poza pieniędzmi?
Niesamowity rozwój. Spotykam się z różnymi ludźmi. Dzięki temu poznaję też z różne biznesy, różne branże.
Ale daje mi to też satysfakcję z osiągnięć osób, którym towarzyszę. Przeczytam Ci jedną z wiadomości:
„Dziękuję za nasze wyjątkowe rozmowy, kiedy tak niewielu rozumiało, z czym się mierzę w całym projekcie, za Twój mentoring, dzięki któremu dziś jestem w zupełnie innym miejscu”.
Często mówisz o tym, że wyznaczenie celu dalekosiężnego fajnie porządkuje całość życia, bo musi się człowiek zorganizować. Dlatego zachęcasz do sportu, do treningów, do stawiania sobie różnych celów. Wyobrażam sobie jednak, że nie każdy przedsiębiorca zapisze się już nawet nie na pustynię, ale choćby na maraton w Polsce, i nie każdy zacznie biegać.
Co w takim razie można wziąć z Twojej historii i tego, że treningi, ta codzienność, powtarzalność, te wyrzeczenia są paliwem do rozwoju w innych obszarach? Jak to przetransponować na zwyczajne, szare życie polskiego przedsiębiorcy?
Ty mówisz „szare życie”, a jak tak do tego nie podchodzę. Wspomnieliśmy o „Kole życia”. Jednym z jego obszarów jest zdrowie i kondycja fizyczna. W jakim miejscu tego obszaru jesteś teraz? Jesteś zadowolony? Wszystko w tym obszarze jest OK? Twój organizm, Twoja głowa jest narzędziem do robienia biznesu. Czy odpowiednio dbasz o ten obszar?
Wielu nie łączy tego z biznesem, ale dlaczego? To jest narzędzie do robienia biznesu. I ono ma wpływ na wszystkie inne sfery twojego życia. Bo to jest twoja głowa i to jest twoje ciało. Jak będziesz chory, to będzie to miało wpływ na wszystkie inne obszary.
Dlatego zachęcam – wróć do sportu albo zacznij trenować.
Dlatego tak ciśniesz na sport.
Tak, ale jeszcze dlatego, że to jest obszar, w którym lubię pracować. Bo jeśli nic nie robiłeś albo robiłeś niewiele, to postępy zaczną się bardzo szybko. A jak szybko pojawią się postępy w sporcie, to się okazuje, że jest ci łatwiej też w innych obszarach.
Sport uczy nawyków. Pewnej powtarzalności. Trzy, cztery razy w tygodniu trening, bez względu na warunki pogodowe, czyli pokonuję jakieś tam swoje słabości. Wychodzę na trening, mimo że mi się nie chce.
I ze sportu to się przenosi do innych obszarów. „Co, ja nie dam rady? Przebiegłem taki dystans, to równie dobrze mogę sobie poradzić w innym obszarze, również w biznesie”. Dlatego lubię zaczynać od sportu. I zachęcam do tego, żeby od sportu zaczynać. To jest fajny obszar, który nas wesprze w robieniu innych rzeczy i który utrzyma w dobrym stanie to najważniejsze narzędzie w naszej firmie, czyli nasz organizm.
W jednym z wywiadów pojawiło się takie Twoje sformułowanie: „3, 2, 1 i robię”. Przyznam, że bardzo mnie zaintrygowało. Powiedz, o co w tym chodzi?
Są takie momenty, kiedy nasz mięsień silnej woli się wyczerpuje. Zresztą naturalnie w ciągu dnia się wyczerpuje – rano jest nam łatwiej, wieczorem trudniej. Ale też są takie chwile, kiedy okoliczności zewnętrzne wpływają na nas intensywnie.
To jest dla mnie proste narzędzie, pomagające w takich sytuacjach. 3, 2, 1 i robię. Dodatkowo robię najłatwiejszą rzecz z listy, a następnie ją skreślam. Kiedy wykreślę wszystkie zadania, podarta karteczka z zadaniami ląduje w koszu. To takie mentalne ćwiczenie wspomagające moją efektywność.
Z takich pomagaczy korzystam też przy treningach. Mam je rozplanowane na jednokartkowym kalendarzu. Po zrobionym treningu przekreślam dzień, potem tydzień i miesiąc. Potem kolejny. Jeśli mam w kalendarzu przekreślone ileś tam miesięcy, to żadna kiepska pogoda nie jest w stanie mnie zatrzymać w domu.
Staram się stosować proste narzędzia, które pomagają mi w drodze do realizacji celu.
Rozmawiał Krzysztof Nowicki
Pobierz DARMOWY (0 zł) poradnik
Celuj skutecznie!
Jak ustalać i realizować cele, aby nie odkładać ich na wieczne „później”?
W końcu:
- ustalisz realny i namacalny plan, dzięki któremu osiągniesz cel w 5 prostych krokach;
- namierzysz przeszkody, które oddalają Cię od zrealizowania celu, i dowiesz się, jak bezboleśnie je usunąć;
- przestaniesz odkładać marzenia i plany na później, a zdobędziesz odwagę do realizowania ich tu i teraz.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Krzysztof Nowicki
Dziennikarz, założyciel i redaktor naczelny lokalnego portalu swiecie24.pl. Przez kilkanaście lat pracował na etacie w lokalnych gazetach, a kiedy było mu za mało rozwoju – został przedsiębiorcą. Kocha czytanie, słuchanie dobrej muzyki, wędrowanie po lasach i górach. Uwielbia rozmawiać z ludźmi, szczególnie z innymi przedsiębiorcami, w których widzi cichych bohaterów współczesnego świata. Uczestnik Programu Rozwoju Coraz Lepszej Firmy.