Praca od rana do wieczora, brak terminowych płatności, trudności w komunikacji z pracownikami… Magdalena Świtoń przyznaje, że na początku istnienia Dual Coloru borykała się z problemami typowymi dla małych firm.
W rozmowie z nami wyjaśnia, dlaczego w jej przypadku milowym krokiem było wprowadzenie procedur, zmiana podejścia do rekrutacji i… rezygnacja z niektórych zleceń.
Firma Dual Color powstała z inicjatywy dwojga specjalistów, którzy mieli już za sobą spore doświadczenie jako graficy. Jak to się stało, że postanowiliście połączyć siły i założyć spółkę?
Jesteśmy partnerami nie tylko w firmie, ale i w życiu.
Krzysiek miał swoją działalność – wykonywał usługi wideo, obróbkę, montaż, animacje, efekty specjalne. Miał też dużo większe doświadczenie biznesowe, bo pracował w dużych przedsiębiorstwach, był dyrektorem artystycznym w czasopiśmie „Świat Gier Komputerowych”. Ja zajmowałam się ilustracjami.
Po roku znajomości założyliśmy spółkę i od tej pory powoli budujemy własny biznes. Najpierw chcieliśmy wydać wspólnie grę na smartfony, ale po analizie rynku zrezygnowaliśmy. Może kiedyś jeszcze do tego wrócimy…
Szukaliście dla siebie innej specjalizacji?
Na początku robiliśmy po prostu wszystko, co było związane z grafiką – tzw. mydło i powidło. (śmiech) W końcu postawiliśmy na animacje oraz ilustracje naukowe i edukacyjne. I zdecydowanie lepiej na tym wyszliśmy, bo to daje nam większą satysfakcję.
Lubię robić reklamy, ale czuję się dużo bardziej spełniona, kiedy wykonuję grafikę do pracy naukowej, bo wiem, że to komuś pomoże, przyczyni się do rozwoju. Specjalizuję się w ilustracji medycznej, biologicznej i fizycznej. Te projekty nas napędzają, dają poczucie, że robimy coś więcej, mamy wyższe cele niż samo zarabianie pieniędzy.
Domyślam się, że w wyborze tej specjalizacji pomogło Pani biologiczne wykształcenie?
Tak, chociaż od początku myślałam także o studiowaniu grafiki. Doszłam jednak do wniosku, że rysowaniem można zajmować się bez studiów, a biologią już niekoniecznie. Studia niestety przygasiły mój zapał, miałam o nich nieco inne wyobrażenia, zderzyłam się z uczelnianą rzeczywistością, która mi się nie podobała. Mimo to pozostał we mnie wewnętrzny biolog. (śmiech) Co więcej, wszystkie te trudne rzeczy z biochemii czy biofizyki, na które kiedyś klęłam, dziś przydają mi się w pracy!
Rysunku uczyła się Pani samodzielnie?
Tak, oboje z Krzyśkiem jesteśmy samoukami, on studiował elektrotechnikę. Dzisiaj w internecie są różne kursy grafiki, ale dwadzieścia lat temu było trudniej, startowałam z nieco innego poziomu niż ten, który jest dostępny teraz. Zresztą uważam to za swoją zaletę i często się tym chwalę.
Co na początku stanowiło dla Państwa największą trudność w prowadzeniu biznesu?
Borykaliśmy się z problemami typowymi dla małych firm. Przez to, że braliśmy wszystkie zlecenia, mieliśmy różnych klientów, często takich, którzy nie płacili w terminie. Pracowaliśmy po wiele godzin, od rana do wieczora, a to odbijało się na naszych relacjach. Ja miałam duży problem z podejściem do pracowników. Nie potrafiłam z nimi rozmawiać, dawać feedbacku, chciałam wszystko kontrolować.
Krzysiek miał doświadczenie w zarządzaniu 40-osobowym zespołem, więc jemu przychodziło to łatwo. Zlecał zadanie i oczekiwał rezultatu. Mnie za bardzo zależało na tym, aby ten efekt był jak najlepszy. Siadałam więc po pracy i poprawiałam po kimś, żeby udoskonalić projekt. To była straszna wada. (śmiech) To wysysało ze mnie energię i zajmowało bardzo dużo czasu. Na szczęście zdawałam sobie sprawę z tego, że sama muszę się zmienić.
W tym czasie trafiłam na reklamę Programu Rozwoju, która punktowała wszystkie problemy, z którymi się zmagałam jako przedsiębiorca. Zaczęłam od szkolenia związanego z pracownikami, choć największy progres w firmie nastąpił dzięki lekcji o procedurach.
Porozmawiajmy najpierw o pracownikach. Co wyniosła Pani z tego szkolenia?
Dowiedziałam się, jak komunikować i przekazywać to, czego faktycznie oczekuję. W jaki sposób rozmawiać, żeby nikogo nie urazić. Tu muszę zaznaczyć, że grafikami dość trudno się zarządza, bo są bardzo wrażliwi. Często biorą coś do siebie, duszą emocje. Dzięki szkoleniu nauczyłam się chwalić, a jednocześnie więcej wymagać – i to zadziałało.
Czy wyzwaniem była również samodzielność pracowników?
Tak i to dużym… Na przykład kiedyś nie mogliśmy wyjechać na urlop. Pierwszy raz udało się dopiero w zeszłym roku – na tydzień, a w tym pozwoliliśmy sobie na jeszcze dłuższy wyjazd. Mogliśmy wreszcie zostawić firmę… i się nie zawaliła. (śmiech)
Czy ten problem z samodzielnością zespołu był tylko kwestią zmiany podejścia, czy zależał jeszcze od czegoś innego?
Fakt, że musiałam poustawiać sobie rzeczy w głowie, to jedno. Druga sprawa, że my tak naprawdę cały czas szukamy pracowników i jest nam trudno znaleźć dobrego specjalistę, który w wielu aspektach mógłby nas zastąpić. To nawet nie jest kwestia finansów, tylko tego, że brakuje wykształconych, kompetentnych ludzi, zwłaszcza tych wyspecjalizowanych w animacji 3D.
Częściowo to wina polskiej edukacji, bo w naszym kraju nie ma naprawdę dobrych kierunków studiów w tej dziedzinie. Wiemy to, bo przychodzą do nas ludzie po studiach, np. „nowych mediach”, i okazuje się, że szkoła tak naprawdę niewiele im dała. Problem jest powszechny, np. nasi znajomi w dużych firmach też ciągle poszukują pracowników. Oczywiście mamy w kraju świetnych fachowców, ale to są głównie freelancerzy…
Nie współpracujecie z nimi?
Mamy kilka zaufanych osób, którym czasem powierzamy pewne drobne zadania. Nie zatrudniamy jednak freelancerów do dużych projektów. Mieliśmy wiele takich przygód, że zleciliśmy coś zewnętrznemu grafikowi, a potem nie było z nim kontaktu. Potrzebujemy osób na miejscu. Animacja to praca zespołowa, a freelancerzy nie lubią pracować w grupie. To są indywidualiści, lubią mieć wszystko zrobione po swojemu. Wiem to, bo sama kiedyś taka byłam. (śmiech)
Kolejna kwestia jest taka, że freelancerzy nie lubią pracować w biurze. Ostatnio daliśmy ogłoszenie o pracę i zgłosiło się prawie 500 osób, ale większość nie spełniała naszych wymagań. Ci najlepsi z kolei byli zainteresowani jedynie pracą zdalną…
Taki tryb Wam nie odpowiada?
Zastanawialiśmy się nad tym i mieliśmy takie doświadczenie w pandemii. Okazało się jednak, że to wydłuża czas pracy nad projektem o około 30 procent. Zauważyłam też, że w pracy zdalnej ludzie są mniej kreatywni, mniej pomysłowi i nie napędzają się wzajemnie. Kiedy ktoś siedzi w domu, to zwyczajnie nie może zapytać osoby obok: „jak to zrobiłeś?”, „co o tym sądzisz?” itd. U grafików widać to szczególnie. Oni się wzajemnie napędzają i uczą od siebie. To jest taka zdrowa rywalizacja. Poza tym, jeśli my szukamy kogoś, kto odciąży nas w pracy nad zespołem, to ta osoba musi być na miejscu.
Jak sobie radzicie z problemem braku specjalistów?
Po ostatniej rekrutacji zdecydowaliśmy, że zatrudnimy juniora, który już coś umie i po prostu go wyszkolimy. Mamy też bardzo utalentowaną pracownicę, w której widzimy potencjał, więc będziemy ją kształcić, żeby w przyszłości zajmowała się zespołem.
Pracodawcy czasem mają taką obawę, że wyszkoleni przez nich pracownicy odejdą…
Oczywiście, my też się tego boimy, dlatego chcemy im zapewnić jak najlepsze warunki, żeby ich zatrzymać. Co kwartał sprawdzamy, jak na przykład kształtują się pensje na rynku, po czym sami oferujemy podwyżki. To takie działanie z wyprzedzeniem. Zależy nam na zgranym i zadowolonym zespole, bo wiemy, jak dużą stanowi wartość. W tej kwestii wiele dały mi szkolenia CLF-u, ale także pewna sytuacja z jednym z pracowników, która miała miejsce w zeszłym roku…
Czy może Pani o niej opowiedzieć?
Zatrudniliśmy bardzo zdolnego chłopaka, który niestety był strasznie oporny, jeśli chodzi o pracę zespołową. Wszystko chciał robić po swojemu, a do tego miał bardzo duże oczekiwania finansowe – nie do końca adekwatne do jego umiejętności i możliwości. Ostatecznie sam złożył wypowiedzenie, ale gdyby tego nie zrobił, to i tak byśmy się rozstali. To był też impuls do tego, aby zacząć szukać u pracowników innych cech niż te, które interesowały nas wcześniej.
Na co teraz stawiacie?
Przede wszystkim badamy, czego kandydat oczekuje od firmy i jakie ma plany dotyczące własnej kariery. My chcemy rozwijać się w animacji 3D. Jeśli ktoś woli iść np. w kierunku 2D, to prędzej czy później od nas odejdzie. Jeżeli komuś marzy się praca przy projektowaniu gier, to ja także tej osoby nie zatrzymam. Nie zatrudnię tego kandydata, nawet jeśli jest świetnym specjalistą.
Zresztą branża gier jest dla nas dużą konkurencją, jeśli chodzi o rynek pracowników, ponieważ dużo młodych ludzi tam idzie. Czasem nawet z powodów, które wydają mi się absurdalne. Podam zabawny przykład. Zapytałam jedną z osób, dlaczego chce pracować przy grach, mimo że dostanie mniej pieniędzy i gorszą umowę, bez dobrego ubezpieczenia. Otrzymałam odpowiedź: „Ale moje nazwisko będzie w napisach końcowych”. (śmiech) To też dało mi do myślenia, że ktoś woli taki „prestiż” zamiast benefitów, które ja mogę zaoferować.
Wspomniała Pani, że poza kwestiami pracowniczymi największym impulsem do rozwoju firmy było… wprowadzenie procedur.
To był game changer. Ta część Programu Rozwoju pomogła nam w niesamowity sposób. W ciągu roku nastąpił taki progres, którego nawet sobie nie wyobrażaliśmy. Wcześniej panował chaos. Działaliśmy na zasadzie: coś trzeba było zrobić, więc wszystkie ręce na pokład. Jak patrzę na niektóre projekty z poprzednich lat, to naprawdę ciężko się w nich połapać. A te z zeszłego roku są już bardzo poukładane – otwieramy projekt i wszystko jest jasne. Nie tracimy czasu na analizy.
W tej chwili każdą nową czynność czy usługę mamy dokładnie opisaną, wiemy, co i w jaki sposób robić, aby proces produkcji był jak najszybszy i jak najbardziej efektywny. Jeśli ktoś idzie na urlop, to druga osoba wchodzi i wie, na jakim jest etapie.
Na początku był spory bunt w zespole. Pojawiały się pytania, po co to robić, zwłaszcza gdy chodziło o spisywanie czasu poświęconego na daną czynność. Myślę, że niektórzy obawiali się jakichś wyimaginowanych konsekwencji, ale nam zupełnie nie o to chodziło. My po prostu chcemy wiedzieć, jak planować pracę, ile czasu potrzebujemy na konkretny typ projektu. Zresztą staramy się zawsze to tłumaczyć. Teraz wszyscy doceniają zmiany.
Czy udało Wam się wprowadzić jeszcze jakieś wartościowe narzędzia z Programu Rozwoju?
Mnie osobiście dużo dała lekcja o produktach premium. W zasadzie chodziło o zmianę mentalną w mojej głowie. Wcześniej wydawało mi się, że klient i tak czegoś nie weźmie, więc nawet tego nie proponowałam. I rzeczywiście, część nie będzie zainteresowana takim produktem czy usługą, ale np. zapamięta i wróci po nią za jakiś czas, a część kupi ją od razu. Zaczęłam inaczej patrzeć na naszych klientów, lepiej wyczuwać ich oczekiwania. Mogę powiedzieć, że nasz biznes jest teraz bardziej empatyczny.
Podkreśliła Pani kilka razy, że animacja to przede wszystkim praca zespołowa. Dlaczego to takie ważne?
Mamy proces produkcyjny z podziałem pracy dla każdego pracownika. Jedna osoba przygotowuje koncept, druga szkielet postaci, trzecia go maluje, potem jest jeszcze animacja, obróbka, montaż itd. Ważne jest, aby na każdym etapie ściśle ze sobą współpracować i przekazywać informacje. Jeśli ktoś na jakimś etapie popełni błąd, to całość wali się jak domino. W eliminacji pomyłek i usprawnieniu procesu też zresztą pomogły procedury, które cały czas modyfikujemy i ulepszamy.
Oczywiście każdy animator jest w stanie wymienione czynności, od początku do końca, wykonać samodzielnie. Tylko że to zajmuje bardzo dużo czasu, a ten jest w naszej branży niezwykle istotny. Niedawno robiliśmy reklamę, która trwała piętnaście sekund, a przygotowanie jej zajęło nam dwa miesiące. To często projekty zbyt skomplikowane dla jednego człowieka.
Chodzi też o to, że jeśli jedna osoba zajmuje się wszystkim, to nigdy nie będzie tak efektywna jak niewielki zespół, w którym każdy jest odpowiedzialny za konkretny etap pracy. Zależy nam też na tym, by każdy pracownik zajmował się tym, w czym najlepiej się czuje. Dopiero wtedy ma prawdziwą frajdę i satysfakcję.
A jaka jest w tym momencie Pani rola w zespole? Czy nadal pracuje Pani przy projektach?
Tak, w tym momencie zarządzaniem bardziej zajmuje się Krzysztof. Jest świetnym grafikiem, ale potrafi oddać pracę komuś innemu. Ja nadal muszę zagryzać zęby, żeby to zrobić. To ciągła walka ze sobą. Staram się jednak nie sugerować pracownikowi, jak ma coś wykonać, nie narzucać rozwiązań, chyba że klient tego wymaga…
Mamy takich zleceniodawców, którzy są z nami od początku i oczekują tej samej formy graficznej, którą proponuję tylko ja lub Krzysiek. Oboje jednak chcemy coraz bardziej odsuwać się od samego projektowania. Być może więc będziemy musieli zrezygnować z tych klientów, którzy tego nie zaakceptują…
Rozumiem, że wybór pomiędzy pozostaniem specjalistą a byciem tylko szefem jest trudny…
Mówiąc szczerze, nadal nie jestem pewna, w którą stronę iść. (śmiech) Mam artystyczne zapędy i chciałabym robić animacje, ale wiem, że jeżeli będę w tym uczestniczyć, to coś innego ucierpi. Tłumaczę sobie, że kiedy firma będzie już działała bez moich wielkich ingerencji, to ja zajmę się tylko wybranymi projektami, które dają mi najwięcej satysfakcji.
Tak jak pisanie scenariuszy do reklam i animacji?
Scenariuszami zaczęłam zajmować się z przypadku, ale to rzeczywiście daje mi poczucie spełnienia. Mogę powiedzieć, że scenariusz powstaje w mojej głowie pomiędzy kontaktem z klientem a komunikacją z naszym zespołem. Oczywiście czasem robimy burzę mózgów.
Jeśli chodzi o scenariusze do animacji edukacyjnych, to one są specyficzne. Często dostarcza je klient, który już wie, co chce przekazać i jak to ma wyglądać. W takiej sytuacji tylko wygładzamy niektóre rzeczy, żeby nie były np. nudne, a ciekawsze i bardziej przyswajalne dla odbiorcy.
Choć tworzenie scenariuszy przychodzi mi z łatwością, to zdaję sobie sprawę z tego, że za jakiś czas, kiedy będziemy mieć więcej klientów i projektów, nie dam rady robić tego sama. Chciałabym nawiązać współpracę z kimś, kto mi pomoże w tym aspekcie.
Wspomniała Pani wcześniej, że Wasi klienci także zmienili się na przestrzeni lat…
Rzeczywiście, kiedy zajmowaliśmy się wszystkim, to spotykaliśmy się z dużą roszczeniowością. Dziś takich klientów już nie mamy, bo świadomie z nich zrezygnowaliśmy. Część także zmieniła swoje podejście. Obecnie, dzięki specjalizacji, pracujemy z zupełnie inną grupą klientów. Zajmujemy się nauką, więc rozmowy odbywają się na innym poziomie.
Oczywiście zawsze jak najlepiej staramy się wykonać grafikę, ale ważniejsze są w tym przypadku aspekty naukowe i edukacyjne. Dzięki temu łatwiej się dogadać. Musimy przede wszystkim spełnić wymagania merytoryczne. To zresztą ułatwia także pracę w naszym zespole.
W jaki sposób?
Eliminuje typowy dla branży problem, że grafik się obraża, bo klient wymyśla niestworzone rzeczy. Każdy, kto robi przez wiele godzin projekt graficzny, przywiązuje się do niego i różne uwagi mogą być bolesne. W naszej pracy chodzi jednak o to, by przełożyć coś naukowego na język zrozumiały dla laika. Jeśli jakiś element w projekcie musi wyglądać inaczej, to dlatego, że tak jest w rzeczywistości. Nie używamy nawet słowa „poprawka”, tylko „zmiana”. To pozwala lepiej się komunikować, uspokoić emocje.
Czy sprzedażą i pozyskiwaniem zleceniodawców także zajmujecie się we dwoje?
Tak, dlatego też zapisaliśmy się na szkolenie Machina Produkująca Klientów. Chcielibyśmy stopniowo zmienić rodzaj zleceń na te najbardziej wartościowe od strony finansowej i jakościowej, żeby po prostu się nie męczyć. Na chwilę obecną trzymamy się niektórych zleceniodawców tylko dlatego, że płacą terminowo, choć przy okazji są strasznie uciążliwi.
Przyznam, że w ostatnim roku firma nam się rozrosła i mam poczucie, że po części jest to zasługa Programu Rozwoju. Zmieniamy siedzibę, myślimy o rozbudowie zespołu, ale to także wiąże się z koniecznością zdobywania bardziej intratnych zleceń.
Myślicie o budowie działu sprzedaży?
Chcielibyśmy zatrudnić za jakiś czas przedstawiciela handlowego, który przejąłby część obowiązków związanych z pozyskiwaniem klienta i jego obsługą. Ta osoba musi jednak wiedzieć, jakiego klienta szukamy, jak z nim rozmawiać, co oferować. Dla mnie i Krzyśka to oczywiste, ale musimy sformalizować te procedury dla nowego pracownika, żeby nie czuł się pozostawiony sam sobie. To zadanie wymaga najpierw od nas dużego wkładu pracy.
Czy jest konkretna grupa klientów, do których kierujecie swoje usługi?
Pracujemy głównie z instytutami naukowymi i chcemy utrzymać ten kierunek. To niełatwy klient. W Polsce na takie usługi jak nasze organizowane są przetargi. Niestety budżety są małe, wiele ośrodków nie ma odpowiednich funduszy, z tego powodu rozstaliśmy z wieloma partnerami. W tym momencie, jeśli chodzi o nasz kraj, wykonujemy projekty dla Instytutu Fizyki Jądrowej PAN i Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Zaczęliśmy za to współpracę z College of Surgeons w Irlandii. To uczelnia kształcąca chirurgów. Robimy dla nich wizualizacje naukowe, które dają nam gigantyczną satysfakcję. Niestety na razie nie możemy pokazać tych projektów, bo wszystko jest albo w trakcie badań, albo przed publikacją naukową czy uzyskaniem patentu, więc stanowi tajemnicę handlową.
Rozumiem, że polem do ekspansji dla Waszej firmy jest więc rynek zagraniczny?
Tak, głównie europejski. W całej Europie jest w ogóle bardzo mało ilustratorów i animatorów medycznych – w przeciwieństwie np. do USA, gdzie powstają wyspecjalizowane studia w tym zakresie. Sprawdzam te dane, ponieważ one pokazują kierunek naszego rozwoju. Jeśli pojawiają się takie uczelnie czy wydziały, to znaczy, że jest gdzieś na to rynek.
Na razie to my tak naprawdę musimy edukować naszych klientów, że przyda im się to, co robimy. To się jednak zmienia. Coraz częściej od naukowców, którzy chcą opublikować wyniki swoich badań w czasopiśmie, wymaga się formy graficznej, wizualizacji, rysunków.
W Polsce wielu naukowców z oszczędności próbuje wykonywać tę pracę samodzielnie. Czasami to przechodzi recenzję, ale coraz częściej potrzebny jest grafik. W Europie Zachodniej do takich rzeczy od razu zatrudnia się profesjonalistę albo całą firmę.
A jak wyglądają Pani plany na eksplorowanie tego rynku w przyszłości?
Mam przygotowane listy instytutów naukowych, z którymi chciałabym współpracować. Musimy się do tego jednak dobrze przygotować. Interesuje mnie głównie rynek niemiecki, choć to duże wyzwanie. Po pierwsze dlatego, że barierę stanowi język, którego nie znam. Po drugie niemieckie ośrodki bardzo cenią sobie współpracę z lokalnymi firmami. Mimo to mamy już za sobą sukces w tym zakresie, bo udało nam się przygotować dla Instytutu Maxa Plancka okładkę do publikacji naukowej do czasopisma „Journal of the Chemical Society”.
Głównym wyzwaniem jest dotarcie do odpowiedniej osoby, która prowadzi badania w danej dziedzinie i kieruje zespołem badawczym. Często jest tak, że jeśli przygotujemy pracę dla konkretnego zespołu, to dostajemy zlecenia od innych z tego samego ośrodka. Najważniejszy i najtrudniejszy jest więc ten pierwszy krok.
Pomijając specyficzny rynek i brak specjalistów, jakie są największe wyzwania, które teraz przed Państwem stoją?
Sztuczna inteligencja. Ona może nam bardzo dużo ułatwić, natomiast z czasem będzie też w stanie odebrać nam pracę graficzną. Będziemy musieli nauczyć się implementować programy AI do naszych projektów. Problemem jest także to, że nie możemy korzystać z ogólnodostępnych algorytmów, ponieważ wiąże nas poufność danych. Jeśli wrzuci się na przykład coś do chata GPT, to AI tego nie zapomni i może ujawnić komuś innemu. Nas obowiązują tajemnice handlowe. Na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie stworzyć własnych algorytmów, do tego potrzebny jest programista lub cały zespół oraz gigantyczna ilość danych.
Dochodzą do tego problemy z licencjami i własnością intelektualną, bo kto tak naprawdę powinien mieć prawa do wygenerowanego przez AI obrazu? Twórca PROMPTA? Firma tworząca algorytmy AI? A co w takim razie z prawami tych wszystkich osób, których prace zostały użyte do wytrenowania algorytmu?
Sądzę, że AI może wprowadzić bardzo duże zawirowania na rynku graficznym w ciągu najbliższych lat… Na razie patrzę na to z dystansem i zaciekawieniem. Na ten moment, jeśli chodzi o animację 3D, nie widzę algorytmów, które zastąpiłyby człowieka, choć to raczej kwestia czasu. Na pewno nie widzimy w sztucznej inteligencji wyłącznie zagrożenia, ale będziemy chcieli wykorzystać ją dla siebie jako szansę.
Rozmawiała Karolina Głogowska
Bezpłatny (0 zł)
KREATOR FIRMOWYCH PROCEDUR
Zapanuj nad chaosem w firmie
Mając ten przykład procedury:
- stworzysz dowolną procedurę firmową w 45 minut,
- poznasz 8 konkretnych wskazówek, dzięki którym wszystkie Twoje procedury uzyskają przejrzystą i powtarzalną formę,
- Twoi pracownicy przestaną popełniać wciąż te same błędy,
- a Ty zyskasz spokój.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Karolina Głogowska
Była redaktorką prowadzącą i wydawczynią w serwisach internetowych Wirtualnej Polski. Jako dziennikarka pisała także dla Onetu i Polskiej Agencji Prasowej. Zajmowała się redakcją powieści, książek poradnikowych i lifestylowych. Współpracowała z Dorotą Wellman przy zbiorze wywiadów pt. „Jak być przyzwoitym człowiekiem?”.
Od 2018 roku pisze i wydaje własne książki. Ma na koncie trzy powieści obyczajowe, które powstały w duecie z Katarzyną Troszczyńską. Jest autorką thrillerów psychologicznych. Interesują ją głównie ważne, kontrowersyjne tematy społeczne i mroczne zakamarki ludzkiego umysłu.