Założył sklep online, na którym zarobił miliony – ale wiedział, że to za mało. Przebiegł 111 kilometrów przez Saharę i zdobył najwyższe szczyty Europy – ale wciąż czuł, że może więcej. Namówił do wzięcia udziału w jednym projekcie 21 miliarderów – ale to jeszcze nie koniec. Gdzie zatrzyma się Rafael Badziag, autor książki Umysł Miliardera? Nie wiem. Być może gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku…
Zainwestowałeś w powstanie książki Umysł Miliardera ponad milion złotych, zaangażowałeś prawie stu ludzi. Czy ta praca i te koszty już się zwróciły?
To zależy, pod jakim względem.
Finansowym.
Jeszcze nie. Ale to jest tak samo jak z miliarderami. Jeśli miałbym zapłacić za czas miliardera, byłoby to nierealne. Ten czas, który miliarderzy mi poświęcili, też im się finansowo nie zwrócił, ale są inne wartości.
Jestem zawsze bardziej zadowolony z tego, co zasieję, niż z plonów, które zbieram.
Jakie to plony?
Książka, która stała się światowym bestsellerem, wystąpienie na TEDx-ie po angielsku, które miało ponad milion odsłon, założenie światowej grupy miliarderów.
Fajne miałem osiągnięcia w 2019 roku, ale najbardziej cieszę się z tego, co zasiałem. Nakręciłem na przykład ponad 200 filmów, napisałem wiele artykułów, dałem pewne wartości.
Uczę się od miliarderów, z którymi rozmawiałem, a oni patrzą na to, jaką wartość zbudują, a nie – jak milionerzy – ile pieniędzy zarobią.
Napisałeś też w książce, że milionerzy, w przeciwieństwie do miliarderów, cieszą się wydawaniem pieniędzy. Co w tym złego?
Nie ma nic złego w wydawaniu pieniędzy. To jest kwestia tego, co się chce w życiu robić. Miliarderzy koncentrują się po prostu na czymś innym i dlatego są miliarderami.
Często ludzie pytają mnie, po co zostać miliarderem. Jeśli przedsiębiorca zadaje takie pytanie, to tak jakby ktoś, kto gra w piłkę nożną, pytał, po co zostać mistrzem świata. Nie każdy ma takie ambicje. Można grać hobbystycznie, na podwórku. Ludzie mogą mieć satysfakcję z tego, że firma ich utrzymuje, mogą cieszyć się z wydawania pieniędzy. A inni mogą mieć ambicje, żeby być po prostu najlepszymi na świecie. Albo stworzyć wielką wartość. Albo zmienić świat. Albo dotknąć życia milionów ludzi.
Nie jestem moralizatorem czy kaznodzieją. Po prostu opisuję w książce to, co robią ludzie, którzy osiągają najlepsze wyniki finansowe na świecie. Dotarłem do tego, co łączy miliarderów, co umożliwia robienie wielkich rzeczy w biznesie.
Słuchałam kilku wywiadów z Tobą. Za każdym razem mówisz o swoich rozmówcach z takim samym zaangażowaniem. Skąd wzięła się fascynacja miliarderami?
Sam jestem przedsiębiorcą. W latach 90. stworzyłem pierwszy pełnofunkcjonalny sklep online ze sprzętem sportowym na rynku niemieckojęzycznym, mam na myśli Niemcy, Szwajcarię, Austrię. To był wielomilionowy biznes.
W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że mimo tego udanego przedsięwzięcia, jestem średniakiem w biznesie. Widziałem innych ludzi, którzy w mojej branży byli dużo lepsi ode mnie. To pobudziło moje sportowe ambicje: do konkurowania, do wygrywania.
Żeby zwyciężać, nie mogłem uczyć się od milionerów. Sam byłem milionerem i żeby z nimi konkurować, musiałem czerpać od najlepszych. A kto jest w biznesie najlepszy na świecie? Właśnie miliarderzy. Zwłaszcza self-made, czyli ludzie, którzy doszli od zera do miliardów tylko dzięki swojej pracy. Nie odziedziczyli tych pieniędzy, nie dostali od współmałżonków, tylko sami na nie zapracowali.
Dlatego to mnie fascynuje. Bo to jest niesamowite osiągnięcie w biznesie. Mistrzostwo świata. Oni najszybciej na świecie kreują wartość. Jeśli miliarder leci z szybkością rakiety, to milioner w tym czasie jedzie na rowerze. Mój znajomy powiedział mi kiedyś, że zarabia 2 miliony złotych rocznie. Dla wielu ludzi to jest duża suma. Ale żeby w takim tempie rozwoju został dolarowym miliarderem, musiałby się urodzić przed Chrystusem.
Dlatego to jest tak fascynujące. Bo to są też bardzo rzadko spotykani ludzie. Obecnie 1 na 5 milionów.
Ale o co teraz walczysz? Co będzie zwycięstwem: spełnione ambicje, pieniądze?
Projekt napisania tej książki zaczął się od tego, że odkryłem pewne braki w sobie jako w biznesmenie. Bo nie mam wykształcenia biznesowego. Jestem matematykiem.
Prowadziłem firmę dosyć naiwnie. Uważałem, że najważniejszy jest dobry model biznesowy. Byłem w tamtym czasie bardzo innowacyjny. Zarabiałem pieniądze w internecie przed Google’em, 5 lat przed Facebookiem. To było bardzo nowoczesne. Ludzie mówili wtedy, że internet to przejściowa moda (śmiech).
Ale stwierdziłem, że to nie wystarczy – nie wystarczy tylko robić właściwe rzeczy. Uznałem, że do tego potrzeba też odpowiedniej osobowości. Mnie brakowało i umiejętności, i odpowiedniego mindsetu. Zacząłem uczyć się tego wszystkiego z różnych książek biznesowych, ale to ciągle nie było wystarczające.
Później doszedłem do wniosku, że skoro ta wiedza jest mi potrzebna, z pewnością będzie też potrzebna innym ambitnym przedsiębiorcom. Dlatego postanowiłem napisać tę książkę.
Twoi rozmówcy to ludzie, którzy często mieli bardzo trudne dzieciństwo. Jakie oni mieli doświadczenia, o tym można przeczytać w książce. Natomiast chciałabym spytać o Twoją historię, o to, co Ciebie ukształtowało.
Jestem z rodziny polsko-niemieckiej. Moi dziadkowie byli Niemcami. Po wojnie zostali na swoich ziemiach, które wtedy stały się już polskie. Mieszkałem tam w dzieciństwie. Potem przeprowadziłem się do Niemiec.
Pamiętam, że byłem niesamowicie podekscytowany, kiedy studiując matematykę i informatykę w Niemczech, siedziałem w centrum obliczeniowym. Gdy naciskałem na klawiaturze literę, sygnał szedł przez terminal i przez jakiś serwer w Australii i wracał do centrum, pokazując się na ekranie. To było dla mnie niesamowite. Oczywiście email wtedy studenci informatyki mieli, ale to by było na tyle. Ludzie spoza uniwersytetu internet znali, ale z telewizji i opowiadań fantastycznych, a im bardziej na wschód, tym mniej osób słyszało o takim wynalazku.
Kiedy w 1997 roku wyjechałem na studia do Stanów, to działały tam już pierwsze komercyjne aplikacje internetowe. Amazon istnieje od 1994, ale wtedy mało kto o nim wiedział. Technologia była bardzo prymitywna. Po powrocie do Niemiec miałem jednak przewagę nad ludźmi w Europie, bo pozostawała ona mniej więcej 3 lata za Stanami. Wiedziałem, w jakim kierunku to wszystko będzie się rozwijało. Postanowiłem otworzyć sklep online ze sprzętem sportowym.
Dlaczego ze sprzętem sportowym?
Bo mój ojciec prowadził firmę importującą i eksportującą właśnie sprzęt sportowy. Miałem więc rozwiązaną kwestię dostawców. Musiałem tylko zatroszczyć się o sprawy techniczne, marketing, sprzedaż, formalności.
Oczywiście software’u do tego nie było. Musiałem go sam napisać, żeby postawić swój e-commerce. Wówczas istniały już sklepy internetowe, ale bardzo prymitywne – raczej takie katalogi ze zdjęciami. Żeby coś zamówić, trzeba było napisać maila. Ja zrobiłem taki sklep, w którym ludzie rzeczywiście mogli wygodnie zamówić produktu online, tak jak to jest dzisiaj.
Na początku to był projekt hobbystyczny. Pisałem to, mieszkając w akademiku. Później zacząłem zatrudniać ludzi do obsługi sklepu i klienta. W pewnym momencie musiałem się zdecydować: albo zająć się tym w stu procentach, albo zakończyć. Inaczej wszystko utknęłoby w chaosie.
Sklep powstał w 1998 roku, a projekt No Limits 10 lat później. Do czego było Ci potrzebne to nowe przedsięwzięcie?
Dopiero po dłuższym czasie uświadomiłem sobie, co mnie tak naprawdę napędza.
W pewnym momencie stwierdziłem, że to, co zrobiłem, to za mało, że mnie nie satysfakcjonuje. Zacząłem szukać.
Najpierw ta moja potrzeba manifestowała się w fizycznych przedsięwzięciach. Mam na myśli wyprawę na Antarktydę, Elbrus czy ultramaratony.
Później uświadomiłem sobie, że nie są spełnione moje ambicje biznesowe. W tym, co robiłem biznesowo, było więcej frustracji niż osiągnięć, i musiałem jakoś temu zaradzić, żeby wejść na wyższy poziom.
Od początku chciałem działać globalnie. Pracowałem przez jakiś czas w agencji internetowej i tam mieliśmy wielkie, światowe projekty. Natomiast moja firma działała lokalnie, jak mówiłem: Niemcy, Szwajcaria, Austria. Jakkolwiek by patrzeć, to lokalny rynek.
Moje globalne ambicje zostały uśpione na 10 lat. W końcu musiałem jednak wyjść na świat. I to też jeden z powodów, dla których zabrałem się za The Billion Dollar Secret. Napoleon Hill, którego bardzo podziwiam, zrobił to 100 lat temu w Stanach – ja chciałem objąć w swojej książce cały świat.
Twój projekt No Limits nieco więc ewoluował od czasu, kiedy powstał 12 lat temu. Najpierw pokonywałeś swoje ciało, stąd ultramaratony, ekspedycje polarne, kolejne zdobywane szczyty. Potem przyszła kolej na umysł…
Chodzi zasadniczo o poznawanie swoich granic.
Wcześniej ludzie mówi mi: „Oj tam, granice fizyczne. Przekrocz granice umysłowe”. Okazało się, że te same zasady działają też w innych dziedzinach życia, nie tylko tych sportowych. Dotarcie do miliarderów, zaprzyjaźnienie się z niektórymi z nich, stworzenie z nimi czegoś globalnego też jest częścią tego projektu, tylko nie w formie fizycznej.
Wychodzę z założenia, że przekraczanie granic to tylko narzędzie do zwiększania własnych umiejętności, własnych możliwości, czyli tego, co jest się w stanie zrobić. Przy każdej próbie przekroczenia granic obszar tego, co jest możliwe, się powiększa. Nigdy nie przekroczy się swojej granicy, bo ona wciąż się przesuwa.
Dlatego to robię – żeby móc w życiu coraz więcej.
Powiedziałeś kiedyś, że dotarcie do miliarderów było trudniejsze niż przebiegnięcie 111 kilometrów przez Saharę…
Zajęło też znacznie więcej czasu.
Być może napiszę kiedyś o tym całą książkę (uśmiech). Trudno to opowiedzieć w kilku słowach. Szczęśliwie się złożyło, że akurat pierwszy miliarder, z którym spróbowałem nawiązać kontakt – Michał Sołowow – zgodził się na rozmowę.
Dobrze trafiłem, bo jego człowiek od PR-u bardzo się zafascynował moim planem i umożliwił mi wywiad z najbogatszym Polakiem. Ten człowiek – Andrzej Załucki – stał się później moim przyjacielem. Jest też teraz prezesem fundacji Michała Sołowowa i jednocześnie moim ambasadorem w Polsce.
Gdybym ten pierwszy raz został odrzucony, być może nie miałbym motywacji, żeby dalej próbować. Ale udało się. Oczywiście później dostałem setki odmów, ale wiedziałem, że to jest możliwe.
Ale jak to się robi? Jak umówić się na wywiad z miliarderem?
Zatrudniłem wielu asystentów w różnych krajach, którzy szukali dojść do miliarderów. Na początku było to bardzo trudne, ale później wypracowaliśmy metodologię. Na samym końcu szło już gładko.
Jedna rzecz to dotrzeć do miliardera, ale druga to przekonać go, żeby wziął udział w Twoim projekcie. Pod koniec projektu ta druga część była łatwiejsza, bo pokazywałem listę ludzi, którzy już się zgodzili, i pytałem, czy zechce dołączyć do tego zacnego grona.
Mówiłeś, że poznałeś 36 miliarderów. W książce jest 21. Co się stało z pozostałymi?
Po pierwsze w pewnym momencie zdecydowałem, że w książce chcę pisać tylko o self-made miliarderach, a na początku byli też inni.
Po drugie miliarderzy nie mają miliardów dolarów na koncie. To są udziały w firmach. A te firmy oczywiście cały czas zmieniają waluację, zmienia się ich kapitalizacja w zależności od notowań na giełdzie. Jedna z osób, z którą przeprowadziłem wywiad, była miliarderem podczas naszej rozmowy, ale kiedy napisałem książkę, spadła poniżej miliarda (śmiech).
(Śmiech) No, pech.
Pech, bo fascynujący facet i jeden z najbliższych mi, zresztą w moim wieku. Byłem u niego na jachcie, parę razy się spotkaliśmy, on przyjechał do mnie nawet. Bardzo dobry kontakt mieliśmy, ale nie mógł się znaleźć w książce. Jest oczywiście zły z tego powodu.
Nie wystarczyłby przypis, że w momencie wywiadu ten człowiek był miliarderem?
Nie chciałem, żeby ludzie zarzucali mi nierzetelność. Zauważam na YouTubie, że określenie „miliarder” jest czasem używane w stosunku do osób, które są na przykład miliarderami w złotówkach albo w jakiejś malezyjskiej walucie.
Chciałem być pod tym względem bardzo poprawny. Mam kilka sztywnych kryteriów, których się trzymałem. Pilnowałem, żeby moi rozmówcy: byli miliarderami w dolarach, byli notowani w „Forbesie”, byli self-made i żeby prowadzili biznes etycznie. I jeszcze żeby mieli rozbudowaną działalność charytatywną. Oczywiście nie chodzi tu o chodzenie na przyjęcia i robienie sobie zdjęć podczas wrzucania kopert, tylko o takich ludzi, którzy zakładają wielkie fundacje charytatywne rozwiązujące jakiś problem społeczny – na przykład braku edukacji przedszkolnej na Bliskim Wschodzie czy dotyczący potrzeby szybkiej pomocy przy kataklizmach.
Po trzecie, wracając na chwilę do poprzedniego pytania, poznałem też kilku miliarderów już po tym, jak napisałem książkę. Zresztą robię już research do następnej. Teraz też jeżdżę i spotykam się z miliarderami.
O czym będzie nowa książka?
Pierwsza jest o tym, jak myśleć, a druga będzie o tym, jak działać, czyli o strategii miliarderów.
A jak wyglądała kwestia autoryzacji?
Najpierw wysyłałem transkrypcję rozmowy i prosiłem o poprawienie jej, jeśli czegoś nie zrozumiałem lub coś przekręciłem. Później przekazywałem już książkę. Moi rozmówcy mogli szukać swoich nazwisk i poprawiać, ale tylko fakty. Nie pozwalałem na ingerencję w moje opinie. Poprawek było niewiele, tylko jakieś daty.
Kto najbardziej zapadł Ci w pamięć?
Trudno byłoby mi wybrać jedną osobę. Każda z nich jest najlepsza w swojej branży. Na przykład Mohed Altrad miał chyba najbardziej niesamowitą historię. Petter Stordalen jest najbardziej przebojowy.
Pamiętam, to ten miliarder, który chce spotkać Jezusa (śmiech).
No właśnie (śmiech). Są też ludzie, których darzę sympatią, bo bardzo mi pomogli, jak na przykład Jack Cowin, Manny Stul, Lirio Parisotto. Ten ostatni trochę przypomina mi mojego ojca.
A czy były jakieś nieprzyjemne momenty?
Właśnie nie. Jedyne, co kiepsko wspominam, to mój pierwszy wywiad, podczas którego byłem bardzo sztywny. To było dla mnie bardzo niecodzienne wydarzenie. Nie wiedziałem też do końca, jak się zachować. Byłem poważny, dyplomatyczny i niedoświadczony. Michał Sołowow – mój pierwszy rozmówca – z kolei bardzo rzadko udziela wywiadów i nie był pewien, czy powinien się zgodzić. Ale się udało.
Jednak pewne doświadczenie już miałeś. Napisałeś przecież wspólnie z Brianem Tracym bestseller Ready, Set, Go, za który dostałeś Quill Award.
Tak, ale to było już po tym, jak spotkałem kilku miliarderów, już w trakcie researchu do książki Umysł Miliardera.
Wracając do poprzedniego pytania, nie było nieprzyjemności, na przykład jakichś ekscesów z ochroniarzami, bo Ci miliarderzy, z którymi rozmawiałem, po prostu ich nie mieli. Mimo że mają tyle pieniędzy, nie są znani. To nie są celebryci z pierwszych stron gazet, więc nie potrzebują ochrony. Lubią też swoją prywatność i mogą się swobodnie poruszać.
Spotykałeś się z nimi w ich domach?
Tak. Również na jachtach. Czasami w biurach. Często też razem jadaliśmy.
Z wywiadu na wywiad czułeś się coraz bardziej swobodnie?
Tak (uśmiech). Teraz zdarza się, że to miliarderzy przychodzą do mnie. Na przykład człowiek wybrany przedsiębiorcą roku w Rosji. Poznaliśmy się w Monako. Opowiedziałem mu o projekcie i sam zasugerował, że powinien wziąć udział w drugiej części (uśmiech). To mi oczywiście bardzo schlebia.
Po co założyłeś 10 Digit Impact Group – organizację zrzeszającą miliarderów z całego świata?
Po poznaniu moich rozmówców zacząłem patrzeć na biznes nieco inaczej. W tej chwili mam taką długoterminową wizję dotknięcia w pozytywny sposób życia miliarda ludzi z pomocą miliarderów.
Dlatego założyłem tę globalną grupę 10-cyfrowego wpływu – żeby skoordynować ich działania charytatywne, które są wielkie, ale mają zakres kontynentalny. Chcę je skoordynować globalnie i stworzyć coś jeszcze większego.
Co miałaby robić taka grupa?
Nie mam jeszcze dokładnego opracowania. Największy wpływ na to, czym zajmie się organizacja, będą oczywiście mieli jej członkowie miliarderzy. Bo oni mają nie tylko pieniądze, ale też o wiele większe doświadczenie. Spotkamy się najprawdopodobniej pod koniec maja lub na początku czerwca w Istambule. Zobaczymy, co uda się ustalić.
Chcesz też stworzyć ekosystem dla przedsiębiorców, którzy mieliby czerpać z wiedzy miliarderów.
To jest poziom poniżej poprzedniego. Zainicjowałem to za pomocą mojej firmy Billion Dollar Enterprises i jej polskiej filii.
Po pierwsze chciałbym skupić się na przekazywaniu wiedzy miliarderów w książkach i kursach. Myślę też o mastermindach, matchmakingu, a w końcu o udostępnianiu pewnych zasobów finansowych. Ale do tego jeszcze długa droga.
Na razie mamy książkę i bierzemy ludzi za rękę, żeby zaimplementowali tę wiedzę.
Co znaczy „bierzemy za rękę”?
Odbędą się wkrótce warsztaty, podczas których będziemy pomagali wdrożyć w życie zasady miliarderów, o których pisałem. Wszystko zacznie się w marcu, ale na razie nie mogę podać więcej szczegółów.
Myślisz o własnym wydawnictwie.
Właściwie to ono już jest. Ale na razie tylko w Polsce. Chcę, żeby działało globalnie. Będzie wydawało i wiedzę miliarderów, i ich biografie oraz autobiografie, i metawiedzę, czyli książki takie jak mój Umysł Miliardera.
Które z Twoich planów są w tym roku najważniejsze? Bo masz sporo ambitnych celów.
Właśnie ta organizacja miliarderów. Na razie to nieformalna grupa. Chciałbym ją zinstytucjonalizować, wybrać jakiś model biznesowy, zamknąć w jakiejś formie – fundacji czy spółki.
To jest bardzo ważne. Ale równie ważny jest cel zdrowotny.
Chodzi o kręgosłup?
Tak. Chciałbym wyprowadzić go na prostą.
Z czego wynikają te problemy? Chyba nie z siedzącego trybu życia? Przecież pokonałeś Saharę, zdobyłeś Elbrus…
Właściwe to obawiam się, że to właśnie przez siedzenie. W pewnym momencie bardzo drastycznie zająłem się książką i przerzuciłem się na siedzący tryb życia.
Czy zawsze jesteś wobec siebie wymagający?
Należę do ludzi, którzy wymagają dużo od innych, ale najwięcej zawsze od siebie. Zawsze tak było. Trudno mi powiedzieć, dlaczego. Taki jestem.
A jakim jesteś szefem?
To była jedna z moich słabości, którą odkryłem 5, 6 lat temu – że jestem słabym szefem. Kiedyś myślałem, że jeśli ja coś uważam za słuszne, to powinno być to jasne i każdy powinien robić to właśnie w określony przeze mnie sposób.
Dopiero później uświadomiłem sobie, jak ważna jest w firmie komunikacja. Po tym, jak skodyfikowałem zasady miliarderów, część z tych reguł wprowadziłem w swojej firmie.
Dlaczego tylko część?
Bo ciągle podróżuję. W firmie spędzam 5–10 procent czasu. Wprowadziłem głównie te miękkie zasady: dotyczące przywództwa, budowania zespołu, komunikacji z klientami, stosunku do problemów.
Zastosowanie tylko tych zasad zwiększyło obrót dwukrotnie, a zysk ponad trzykrotnie. Widać, jak ważne są te elementy, których ja jako matematyk albo nie dostrzegałem, albo nie doceniałem.
To są też kwestie, na które staramy się zwracać uwagę naszym Coraz Lepszym Przedsiębiorcom. Często słyszymy, że to właściwie oczywistości, a robią ogromną różnicę. Przekazujemy też, że warto znać siebie – swoje słabości i mocne strony. Jak Ty pracujesz nad sobą?
Przede wszystkim cały czas pomaga mi w tym projekt No Limits, przekraczanie swoich granic. Druga rzecz to jest The Billion Dollar Secret, czyli uczenie się od najlepszych w biznesie. Oprócz tego mam takie swoje codzienne zwyczaje, chociażby dziennik wdzięczności. Po angielsku to się nazywa gratitude and achievement journal.
Co w nim zapisujesz?
Przemyślenia, plany, cele. Później analizuję, wyciągam wnioski, sprawdzam, co można poprawić. Odpowiadam sobie na kilka pytań.
Na przykład?
Na przykład: za co jestem wdzięczny w życiu. I wymieniam 5 rzeczy. Uświadamiam sobie dzięki temu, jak wspaniałe jest życie, świat. To mi daje energię.
A co daje Ci szczęście?
Właśnie doświadczanie życia. Ja chcę jak najwięcej doświadczyć, nawet jeśli nie wszystko będzie przyjemne. Szczęście nie jest dla mnie celem samym w sobie.
Jestem wdzięczny za wszystkie możliwości, które mnie otaczają, za to, że jestem w miarę zdrowy i mogę z nich korzystać.
Chip Wilson mówił: „40 000 dni i nie żyjesz” – o tym też piszę w książce.
Sporo mu wyszło tych lat. Przynajmniej z moich obliczeń polonistki tak wynika (śmiech).
Też mu to powiedziałem (śmiech). Najpierw mówił o 30 tysiącach, ale później to zmienił. Powiedział, że nie chce się ograniczać (śmiech).
A ile jeszcze dni pozostało do tego, żebyś został miliarderem?
Oj, sporo (śmiech). Kiedyś liczyłem, ile zrobiłem obrotu w mojej karierze i wyszło tego setki milionów, ale między obrotem a zyskiem to jednak jest różnica (śmiech). Trochę inwestuję i to zależy też od tego, jak te projekty będą się rozwijały.
Ale mam takie założenie, że jeśli pomogę stu ludziom zostać miliarderami, to pewnie też się nim stanę. To taka moja prosta strategia.
Co najbardziej lubisz w sobie? Determinację?
Trudne pytanie (śmiech). Nie zastanawiam się nad tym, co w sobie lubię. Wiem natomiast, że nie lubię mieć ograniczeń w życiu. Zawsze z tym walczę.
Wolność jest dla mnie ogromną wartością. Nie chodzi tylko o wolność ekonomiczną i czasową, ale przede wszystkim o coś, co nazywam „możnością”, o to, że mam zestaw umiejętności, dzięki któremu jestem w stanie zrobić wiele rzeczy. I ciągle ten zestaw poszerzam…
Chociaż właściwie, kiedy się zastanowię… chyba lubię w sobie to, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Po pierwsze uważam się za szczęśliwego, a po drugie wiele dobrego mnie spotyka, wiele szczęśliwych trafów.
I Tobie życzę tego samego (uśmiech).
Bardzo Ci dziękuję. Chyba jestem na dobrej drodze (uśmiech).
Rozmawiała: Martyna Kosienkowska
Pobierz bezpłatnie (0 zł)
Program Naprawy Zysków
Sprawdź, czy Twoja firma przyniesie
co najmniej dwa razy większe zyski niż teraz...
Wprowadź drobne zmiany i…
- przekonaj się, dlaczego w Twojej firmie brakuje gotówki,
- namierz pieniądze, które przeciekają Ci przez palce,
- wykorzystaj potencjał, który JUŻ w Twojej firmie JEST, a nie taki, w który trzeba dodatkowo inwestować,
- ZAPLANUJ zysk.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Martyna Kosienkowska
Redaktor bloga Coraz Lepszej Firmy. Wcześniej redaktor prowadzący w wydawnictwach biznesowo-marketingowym i medycznym. Prowadziła kilka blogów internetowych, m.in. o e-handlu i zdrowiu. Współpracowała z wydawnictwami uniwersyteckimi, dbając o wysoki poziom językowy książek.