Rozmowa z Markiem Bernaciakiem, właścicielem firmy AMB TECHNIC.
Dlaczego został Pan przedsiębiorcą? Skąd taki wybór drogi życiowej?
Dlatego, że nie dało się inaczej. Będąc pracownikiem najemnym, nie mogłem zrealizować tego, co mogłem zrobić jako przedsiębiorca.
A czym zajmował się Pan przed założeniem biznesu?
Byłem sprzedawcą, przedstawicielem techniczno-handlowym. Sprzedawałem kleje techniczne.
I zdecydował się Pan prowadzić firmę AMB TECHNIC, specjalizującą się w dozowaniu klejów i uszczelniaczy…
Tak, choć okazało się, że tych płynów do dozowania jest znacznie więcej. To fakt – od klejów i uszczelniaczy zaczęliśmy, to była nasza pierwsza koncepcja i to jest na pewno duża część tego, co robimy. Ale jest też wiele płynów, które wcale nie są klejami ani uszczelniaczami – smary, oleje, topniki, fluksy... dziwne substancje w każdym razie. Nawet czekolada się trafia.
Czekolada?!
Owszem, choć mogłoby się wydawać, że to zupełnie inna bajka. Ale widzi pan – jak czekoladę trzeba wlać do foremki i odlać nadmiar, to wtedy niepotrzebne jest urządzenie do dozowania. Natomiast jeśli chce się np. zrobić cukierek czy bardzo finezyjny kształt, to należy zlać tę czekoladę niezwykle dokładnie. I wtedy urządzenie do precyzyjnego dozowania jest już niezbędne.
A dlaczego zainteresował się Pan akurat tą branżą?
Wynikało to z moich młodzieńczych zainteresowań. Kleje mnie autentycznie fascynują ze względu na to, że dzięki nim następuje, w jakimś sensie mistyczna, przemiana płynu w ciało stałe. Nakładam klej w stanie płynnym, a on zespala się z przedmiotem i tworzy połączenie tak trwałe, że nie ma innego równie silnego.
Skąd czerpał Pan kapitał potrzebny na rozpoczęcie działalności?
Od ludzi. Zawsze posiłkowałem się pieniędzmi klientów i partnerów. Dostawałem różne przedpłaty i jakoś się to kręciło.
Czy trudno było zdobyć pieniądze od partnerów?
Na początku owszem, ale potem już jakoś poszło. Wszystko było kwestią zdobycia zaufania. Chyba się udało – skoro mamy klientów, to znaczy, że wierzą i w nas, i nam.
Co wyróżnia AMB TECHNIC spośród konkurencji? Na czym Pana firma opiera swoją przewagę konkurencyjną?
Wiele jest takich elementów, ale w naszej firmie określamy to jednym słowem – pahomas. Już wyjaśniam, o co chodzi. W 2012 r. spytałem kolegę z Japonii, co wyróżnia jego maszyny. Fatalną angielszczyzną odpowiedział: „Myślę, że główną przewagą maszyn PLASMATREAT w porównaniu z konkurencją jest pahomas”. Przy stole siedziało jeszcze kilka osób z różnych stron świata, ale nikt nie znał słowa pahomas. W końcu po ok. 20 minutach pewien Koreańczyk spytał: „Chodziło ci o performance?”. Na co Japończyk odparł: „Tak, tak, chodzi o pahomas”.
Wyjaśnię to na przykładzie. Pahomas oznacza, że jeśli umawiamy się, że idziemy na wojnę o 8.00 na Błoniach, to przychodzimy o 8.00 w mundurze, butach wojskowych, z granatami w chlebaku i idziemy na wojnę. Wtedy jest pahomas. A jak się przychodzi o 12.00 z rękami w kieszeniach, T-shircie w kwiatki, krótkich spodenkach, klapkach i pyta się: „Co z tą wojną?”, to wtedy nie jest pahomas.
My jesteśmy zawsze pahomas. Jak mówimy, że coś robimy, to robimy.
Na stronie internetowej firmy można znaleźć informację, że AMB dysponuje największym laboratorium dozowania w Europie. Jak udało się Panu je stworzyć?
Reinwestując i żyjąc poniżej swoich możliwości. Nie wydawaliśmy pieniędzy na bzdety, tylko na sprzęt. Budowa laboratorium trwała 15 lat.
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii klientów. Kto stanowi grupę docelową Pańskiej firmy?
Firmy produkcyjne w różnych branżach, które używają w swoich technologicznych procesach płynów montażowych. Czyli wszystkie firmy, które kleją, uszczelniają, lutują, pakują... Wśród naszych klientów są też przedsiębiorstwa, które produkują kostki do zmywarek, lampy, lodówki, chłodnice samochodowe, panele słoneczne... jesteśmy niemal wszędzie. Nasza działalność jest bardzo przekrojowa. Wyspecjalizowaliśmy się w procesach technologicznych, a one znajdują się w różnych miejscach, są bardzo rozproszone.
Czy mógłby Pan powiedzieć, które produkty z oferty AMB TECHNIC są najbardziej popularne wśród klientów?
Sprzedajemy najwięcej tzw. dyspenserów, czyli prostych urządzeń stolikowych, dzięki którym dozuje się klej za pomocą aplikatora strzykawkowego, trzymanego w ręku. Natomiast rozmaitość aplikacji jest tak duża, że trudno wskazać jedną wiodącą. To przychodzi falami. Była np. fala klejenia paneli słonecznych, która po jakimś czasie przeszła i przyszła fala na coś innego.
Jest Pan zdeklarowanym zwolennikiem Austriackiej Szkoły Ekonomii. Za co ceni Pan ekonomistów austriackich?
Za logikę i zdrowy rozsądek. To jest jedyna teoria, która się zgadza z praktyką, czyli jest to jedyna dobra teoria. Za jej pomocą można wyjaśnić, co się wokół nas dzieje i przewidzieć rzeczywistość materialną, która nas otacza. Jeżeli posługując się teorią, mogę lepiej zrozumieć otaczający świat i przewidzieć następstwa różnych wydarzeń, to jest to po prostu dobra teoria.
Wielokrotnie podkreślał Pan też swoje przywiązanie do wartości katolickich. W jaki sposób pomagają Panu w prowadzeniu firmy?
To jest złożona sprawa, ponieważ nie chodzi tu wyłącznie o wartości. Dla mnie wartości same w sobie są dobre, ale bez Chrystusa nie mają żadnego znaczenia. Nawróciłem się – minęło od tego czasu już ponad 30 lat – i doświadczyłem, że Chrystus to nie jest idea i wartości, tylko działający, żywy Bóg, z którym mogę mieć osobistą relację. Wtedy wszystko nabrało nowego sensu. Kościół katolicki jest dla mnie autentycznym ciałem Chrystusa, w którym sfera mistyczna świata przenika się ze światem materialnym, a Biblia to najlepszy podręcznik biznesu.
Co uznaje Pan za swój największy sukces w biznesie?
Przetrwanie. Moja konkurencja ma się różnie: jedni jeszcze nic poważnego nie sprzedali, drudzy myślą o wycofaniu się z polskiego rynku, a jeszcze inni zmieniają dystrybutorów, bo trafiają na kiepskich. A moja firma jest i ciągle się rozwija, więc wygląda na to, że nie jesteśmy tacy źli.
To dla równowagi – co może Pan uznać za swoją największą porażkę?
Powinienem kilku ludzi zwolnić dużo wcześniej. Nie pozbyłem się ich ze swojego otoczenia wystarczająco wcześnie.
Co należy do największych przeszkód, na jakie Pan trafia, prowadząc firmę?
Jest jedna przeszkoda, którą określa się jako „reżimową niepewność”. To jest coś, co w ogóle zniechęca do działania i sprawia, że przedsiębiorcy wyjeżdżają z Polski, nie rozwijają swoich biznesów i nie chcą inwestować. Często zdarza się, że mówią: „Po co ja będę inwestował, skoro i tak reżim wszystko schrzani?”. I to jest główna trudność. Może nawet nie trudność, tylko zespół trudności.
Co w takim razie mógłby Pan poradzić początkującym przedsiębiorcom?
Po pierwsze: być wiernym swojej pasji. Pasję rozumiem jako coś, co mnie pociąga, albo coś, co mnie doprowadza do szału. Pasja jest czymś, co pcha do działania i trzeba być temu wiernym.
Druga sprawa to pahomas – trzeba robić to, co się mówi. Pahomas to zgodność słów i czynów.
I po trzecie – nie należy rozgraniczać życia osobistego i życia zawodowego. Oczywiście nie może być tak, że moje kłopoty rodzinne wpływają na to, co robię w pracy i odwrotnie. Ale chodzi o to, że człowiek jest całością i powinien być zintegrowany. Pan Jezus nie miał życia zawodowego i prywatnego – on był sobą. Uważam, że jeżeli nie jesteśmy w stanie być sobą w pracy i być sobą w domu, to coś jest nie tak. Jeżeli nasza pasja nie jest tak duża, że możemy porozmawiać o niej z żoną czy z mężem, to po co to wszystko?
Rozmawiał: Maciej Bielak
POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK
„Przebudzenie Przedsiębiorcy”
7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy
- Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
- 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
- 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Maciej Bielak
Z wykształcenia jest historykiem i politologiem, a z zamiłowania dziennikarzem. Jego największym hobby jest muzyka jazzowa. Poza tym jest miłośnikiem reportażu i literatury rosyjskiej.