Jako miłośnik dań mięsnych próbował na całym świecie przeróżnych potraw, od mózgu małpy po wołowe penisy. Jako producent mięsa współpracuje z klientami z ponad 50 krajów na różnych kontynentach. A jako szef SNS Foods stawia na ludzi, etykę i rozwój. Któregoś dnia trafił na artykuł o motywowaniu pracowników i tak zaczęła się jego współpraca z CLF-em. Dziś wie, że to faktycznie pomaga w rozwoju. „Sam tego doświadczyłem, dotknąłem, sprawdziłem i zdecydowanie mogę wszystkim polecić sposób przygotowania szkoleń i doświadczenie Pawła Królaka” – mówi Krzysztof Salwach, prezes SNS Foods.
Trudno Pana ostatnio zastać w Polsce. Niedawno był Pan w Barcelonie, Bukareszcie, teraz, kiedy rozmawiamy, wybiera się Pan na SIAL – europejskie targi żywności w Paryżu.
Paryskie targi to największa impreza w Europie, która odbywa się co dwa lata. Jest tam osiem hal, w których producenci nabiału, owoców, warzyw, napojów, alkoholu, mięsa i innych produktów pokazują swoje wyroby. Na targi do Francji przyjeżdżają klienci z całego świata, a szczególnie z Afryki francuskojęzycznej. Z kolei na targi do Kolonii w Niemczech, które odbywają się w latach nieparzystych, przyjeżdża dużo Azjatów.
No właśnie, jeśli spojrzymy na mapę, to okaże się, że współpracujcie z połową świata.
To obecnie ponad 50 krajów. Ta sytuacja jest dynamiczna, bo w naszym biznesie nic nie jest na zawsze i nic nie jest na długo. Kierunki cały czas się zmieniają. Gdyby tak zebrać kraje z wszystkich lat, to pewnie byłoby ich około 100. Fakt, że współpracujemy z odbiorcami z tylu państw to owoc wielu lat nauki, doświadczenia i doboru ludzi.
Od zawsze interesowały Pana podróże, zwiedzanie innych krajów. Praca pozwala więc na połączenie tej pasji z biznesem.
Tak, choć często moje służbowe podróże to: lotnisko – trzy spotkania – lotnisko. Udało mi się jednak w tym roku zobaczyć sporo fajnych rzeczy w Afryce. Byłem na Mauritiusie i na francuskiej wyspie Reunion.
To takie destynacje kojarzące się bardzo z turystyką.
One są dla nas bardzo dobre. Jest tam mało produkcji, a turystyka i duża liczba ludzi, którzy do tych miejsc przyjeżdżają, wiążą się z tym, że sprzedaje się tam bardzo dużo żywności. W Europie takimi krajami są na przykład Grecja, południowe Włochy, Malta czy Cypr.
Te miejsca akurat kojarzą się bardzo z ich regionalnymi potrawami, wyjątkowymi smakami i miejscowymi specjalnościami.
Ale w większości potraw tam serwowanych znajdzie Pan nasze polskie mięso... Z drugiej strony w hotelach all inclusive nie ma żywności à la carte, tylko jest dużo taniego jedzenia. Regionalne danie pojawia się tam może raz w tygodniu, a poza tym jest to tania żywność.
Bliskim nam krajem jest Ukraina. Wojna na Ukrainie zmieniła sporo w Pana branży?
Zmieniła bardzo wiele rzeczy, przede wszystkim ceny. Ukraina, przy stosunkowo niskich cenach, była bardzo dużym producentem takich produktów jak różnego rodzaju zboża, słonecznik czy olej. To z kolei przekładało się na pasze i zboża konsumpcyjne na całym świecie.
Ukraina, ale również Białoruś, jest też bardzo ważnym producentem składników chemicznych do nawozów i samych nawozów. Ceny niektórych z nich wzrosły kilkunastokrotnie. To też przekłada się na ceny pasz, mięsa i żywności w ogóle.
Pana firma bezpośrednio współpracowała z kontrahentami z Rosji lub Ukrainy?
Z Rosji nie, a z Ukrainy w małym zakresie. Ale bardzo zmieniła się globalna gospodarka. Zmieniły się też koszty i dostępność transportu. Wszystko zaczęło się od pandemii, myślę, że to jest trochę gra dużych firm, które zajmują się frachtem morskim, gdyż ograniczyły dostępność kontenerów i podniosły stawkę.
Po wybuchu wojny zaangażowaliście się w pomoc Ukrainie.
Organizowaliśmy wysyłkę żywności i teraz też współpracujemy z różnymi organizacjami, dla których przygotowujemy zestawy żywnościowe. Są one później rozdysponowane na Ukrainie.
Ta pomoc na pewno wpisuje się w pierwszy z filarów Pana firmy – etykę. Pozostałe to ludzie, rozwój i produkty.
Te filary są dla mnie ważne i nienegocjowalne, jeśli chodzi o pracowników i ludzi z otoczenia. Na pewno nie będziemy nigdy działali z chęcią oszukania kogokolwiek. Nie kłamiemy. Uważam, że oprócz wojny i pandemii trzecią plagą jest plaga kłamstwa. My tego nie robimy. Jesteśmy transparentni.
Etyka jest dla mnie ważna zarówno w stosunku do naszych dostawców, naszych odbiorców, jak i naszych pracowników.
Niestety mamy też czwartą plagę, czyli plagę głupoty. Bardzo dużo ludzi wierzy w kłamstwa, nie weryfikując ich. Pojawia się takie pojęcie jak „prawda alternatywna”. Swego czasu prezydent Trump przy pomocy swojej administracji ogłosił, że inauguracja jego prezydentury była dużo większa od inauguracji Obamy. Dziennikarze obliczyli, że jest to nieprawda. Gabinet Trumpa skomentował, że nie było to kłamstwo, ale „prawda alternatywna”.
Myślę, że na naszym polskim podwórku takich przykładów też jest sporo.
W polityce, w gospodarce, wszędzie. Dlatego w naszej firmie mamy specjalną osobę zajmującą się wyłącznie weryfikacją informacji, które do nas docierają, a które potem udostępnimy kontrahentom. Jest bowiem spora liczba fake newsów, tych „prawd alternatywnych”, czy po prostu świadomej chęci oszukania.
Zatrudnia Pan człowieka, którego podstawowym zadaniem jest weryfikacja informacji? Po co taki ktoś w firmie z branży mięsnej?
Jesteśmy bombardowani ogromną liczbą informacji. Bardzo dużo wiadomości wychodzi też z firmy. Kilka lat temu zauważyłem, że moi handlowcy podają informacje, które mogą być fake newsami lub półprawdami. W związku z tym wprowadziliśmy cotygodniowe spotkania, na których rozmawiamy o tym, co mamy do zakomunikowania, a co jest do zweryfikowania. Oprócz tego przedstawiamy informacje rynkowe, o których wiemy, że są sprawdzone i że można je kolportować i używać w negocjacjach.
Staramy się budować pozycję eksperta, a trudno jest zdobyć opinię eksperta, podając informacje, które są nieprawdziwe.
Obok etyki, drugi z filarów działania SNS Foods to ludzie.
Chodzi o szacunek i podejście nazywane „OK – OK”, czyli ja jestem OK i ty jesteś OK. Druga sprawa to komunikacja „dorosły – dorosły”. Nie chcemy się komunikować jak dorosły z dzieckiem lub jak dziecko z rodzicem. Skupiamy się na faktach, logice, na liczbach. Budujemy zespół. Dbanie o ludzi i praca z ludźmi są bardzo ważne. To też wiąże się z odpowiednim doborem osób do pracy. Umiejętności można nauczyć, ale cechy charakteru trudno zmienić.
A Pan jak trafił do branży mięsnej? To nie jest Pana rodzinna tradycja.
W życiu jest dużo przypadków. Skończyłem dwa kierunki: ekonometrię oraz finanse i bankowość. Bezpośrednio po studiach, w 1996 roku, zacząłem pracować w dziale analiz w Towarowym Domu Maklerskim, który zajmował się m.in. mięsem. Tak się stało, że dosyć szybko awansowałem, po czterech latach zostałem prezesem i skupiłem się na spawach handlowych.
W kolejnych latach miałem przygodę z administracją publiczną. Po rezygnacji z tej pracy postanowiłem otworzyć swój biznes. W 2005 roku założyłem niewielką firmę, typowo handlową. Dzięki moim podróżom, które zawsze lubiłem, poznawałem potrzeby klientów zagranicznych. Pierwszymi naszymi partnerami biznesowymi były firmy z Ukrainy, Hongkongu i Korei Południowej.
Dlaczego wybór padł na branżę mięsną?
To wynikało z moich doświadczeń. W biurze, w którym pracowałem, zajmowaliśmy się kilkoma artykułami spożywczymi. Numerem jeden było mięso. Numerem dwa był cukier, ale ten rynek był już wówczas ułożony. Jest tam mało producentów, ale oni są globalni. Poza tym była ustawa cukrowa. Ułożony był też rynek nabiału. Największą szansę na wzrost dawał więc rynek mięsa. Miałem przypuszczenia, że możemy zostać największym producentem kurczaka w Polsce.
W 2014 roku podjąłem decyzję, że odejdziemy od prostego modelu biznesowego: kupić, dodać marżę, sprzedać. Od 2016 roku mamy swój zakład, w którym produkujemy, pakujemy i mrozimy mięso specjalnie dla naszych odbiorców zagranicznych. Połowę naszego obrotu stanowi teraz produkcja.
Obok SNS Foods powstała też spółka Snowman FS. Mrożenie produktów to bardzo energochłonna działalność. Jak sobie poradzicie z dużym wzrostem cen energii?
To prawda, nasza branża jest bardzo energochłonna. Współpracujemy z jednym z dużych dostawców państwowych i ceny energii ustalamy z wyprzedzeniem. Energię na przyszły rok kupiliśmy już w maju. Rzeczywiście są duże podwyżki, w bieżącym roku płacimy za megawatogodzinę 468 zł, a w maju cena na rok następny wyniosła 1270 zł. We wrześniu był moment, kiedy ta cena dochodziła do 2300 zł. W międzyczasie jednak państwo zmieniło zasady gry i ogłosiło, że energia będzie kosztowała 785 zł.
Podjęliśmy też decyzję o budowie dużej farmy fotowoltaicznej. Niedługo będziemy już mogli z niej korzystać. W lecie zaspokoi nam to około 30 procent naszych potrzeb.
Najgorsza w biznesie jest niepewność i nieprzewidywalność. Niestety tak jest na rynku energii, ale nie tylko tam.
Mówiliśmy wcześniej o plagach, a w waszej branży są jeszcze inne. Mam tu na myśli epidemie ptasiej grypy czy ASF, które potrafią zniweczyć długą pracę.
Przed częścią tych zagrożeń jesteśmy w stanie się zabezpieczyć, z innymi musimy żyć. Ptasia grypa wzięła się od ptaków przelatujących i zarażających hodowle. Wybuchała wiosną i jesienią, kiedy trwała migracja ptaków. Ale w tej chwili jest to już choroba endemiczna i zdarza się, że ognisko pojawia się w środku lata. Po prostu ptaki, które żyją u nas, chorują na to i jeśli zetkną się z hodowlanymi, to pojawia się problem.
Był taki moment, że wprowadzano zakaz wypuszczania gęsi, które normalnie hoduje się na otwartej przestrzeni. Chodziło o to, by żaden ptak nie zaraził którejś z gęsi, bo wówczas całe stado byłoby do wybicia. W przypadkach wykrycia choroby weterynaria działa jednak prężnie, zamykając okręgi i zabezpieczając teren.
Gdy pojawia się ptasia grypa, ASF lub inna choroba zakaźna, pojawiają się też utrudnienia w eksporcie, bo niektóre kraje blokują wówczas przywożenie mięsa z Polski, żeby nie zawieźć wirusa do nich.
Biorąc pod uwagę wzrost cen energii i te wszystkie zagrożenia, patrzy Pan czasem w przyszłość z obawą?
Ceny energii nie wzrosły dla wybranych, tylko dla wszystkich. Nie trzeba się więc skupiać na problemie, tylko znaleźć najrozsądniejsze rozwiązanie. Czy podnieść stawki, czy zmienić energochłonność i wymienić maszyny, czy podjąć decyzje inwestycyjne.
Zawsze szukamy minimum 10 rozwiązań, nawet jeśli wydają się najgłupsze. Wspólnie z zespołem znajdujemy potem to jedno, najbardziej optymalne. Działamy zgodnie z zasadą VUCA.
Jak deklarujecie, jesteście w stanie się dostosować do wszystkich gustów i zamówień klienta. Jak się te gusta teraz kształtują?
Zarówno na rynku polskim, jak i zagranicznym mamy do czynienia z pewnego rodzaju modą i czymś, co nazwałbym bestsellerami. Numerem jeden u nas jest w tej chwili kebab. Jest tani i wszystkim smakuje.
Kebab to teraz typowy polski posiłek?
On jest wszędzie w Europie, od Hiszpanii po Rumunię, gdzie byłem niedawno, i wszędzie tam jest go dużo. Przed kebabem przebojem były hot dogi. Numerem dwa od lat jest pizza, z kolei kończy się era zapiekanek, które kiedyś były w modzie.
W większych miastach na topie jest teraz ramen, który przybył do nas z Japonii. Kuchnia azjatycka generalnie jest dosyć mocna. W czasie pandemii stała się numerem trzy, po kebabie i pizzy. Dania kuchni azjatyckiej są fajne na dowóz (tzw. take away). Numerem cztery są z kolei hamburgery wołowe.
W jednym z artykułów na Waszej stronie internetowej znalazłem pytanie, czy wołowina jest polską specjalnością. Jest?
W Polsce w ogóle mamy dobrą żywność, nie mamy się czego wstydzić. Uważam, że hodujemy bydło najwyższej klasy światowej. Żeby byczek nadawał się do uboju, musimy go trzymać około 24 miesięcy. W tym czasie dajemy mu sporo paszy, on spędza pół roku na wybiegu, a pół roku w stajni, jest więc przy nim sporo pracy.
Z drugiej strony mamy bydło hodowane w krajach Ameryki Południowej czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie dozwolone jest dodawanie hormonu wzrostu. Takie bydło nadaje się do uboju po roku. Według informacji służb amerykańskich nie ma to wpływu na konsumenta, ale czy tak jest, ja tego do końca nie wiem. Tak samo nie wiemy, czy nie mają żadnego wpływu na nas rośliny modyfikowane genetycznie.
Trzecim z filarów SNS Foods jest rozwój. Jak zaczęła się Pana współpraca z Coraz Lepszą Firmą? Pojawiły się jakieś problemy, że postanowił Pan skorzystać z pomocy?
To nie była kwestia problemów, tylko właśnie rozwoju. Jedna rzecz, która u nas jest stała to zmiana. To się wiąże z rozwojem i wprowadzaniem nowych rozwiązań. Szukam ich w wielu miejscach, bardzo dużo czytam, korzystam z wielu źródeł. Tak pojawił się też CLF.
Któregoś dnia trafiłem na artykuł dotyczący pracowników, był to tekst pani Moniki Madejskiej. Zainteresowałem się tym, zacząłem szukać i wykupiłem lekcje Programu Rozwoju. Były przeznaczone dla mnie, ale dawałem je też moim liderom w firmie.
Uważam, że CLF ma ciekawy pomysł na dzielenie się wiedzą w bardzo przystępny sposób. Stworzyła się też fajna społeczność. Brałem udział w „Focusie” w Lublinie. W mojej firmie spotkałem się ostatnio też z innymi uczestnikami CLF-u. Fajnie jest poznawać innych przedsiębiorców nie ze swojej branży i wymieniać się doświadczeniami, wiedzą i zainteresowaniami.
Co po tych pierwszych doświadczeniach najbardziej Pana przekonało do współpracy z CLF-em?
Zachęciła mnie forma. Ja bardzo lubię audiobooki i podcasty, których można słuchać, jadąc samochodem. Bardzo mi się spodobały te lekcje. Były jak nowa inspiracja. Paweł Królak ma bardzo dużą wiedzę i umie ją przekazywać. Zbiera w jednym miejscu ciekawe informacje z różnych miejsc, z wielu książek. W ten sposób dostarcza fajną pigułkę wiedzy zarówno dla mniejszych, jak i dla większych przedsiębiorców. Każdy znajdzie coś dla siebie. Paweł jest bardzo inspirującą osobą.
Korzystał Pan wcześniej z innych szkoleń. Co jest wyjątkowego w CLF-ie?
Te nagrania są skierowane do bardzo szerokiej grupy odbiorców. Są interesujące i szybkie, dlatego uważam, że każdego przedsiębiorcę na taki wydatek stać. Skorzystałem także z kilku bardziej zaawansowanych programów. Trafiłem na świetną prowadzącą.
Byłem też później na „Focusie”, na którym spotkałem bardzo fajnych ludzi i miło spędziłem czas. Tam też poznałem Pawła Królaka. To był akurat taki moment w moim życiu, w którym musiałem podjąć pewną decyzję. „Focus” pomógł mi obrać kierunek.
Który z programów szkoleniowych dał Panu najwięcej?
Najwyżej cenię sobie „Osobisty Kompas Rozwoju”, ale każde ze szkoleń i wszystkie lekcje CLF-u to bardzo ciekawy materiał. Jeśli miałbym do czegoś zachęcić innych korzystających z programów CLF-u, to namawiałbym ich do przekazywania tej wiedzy ich pracownikom. Jeżeli ja coś powiem pracownikom, to mogą się zastanawiać na tym, jakie swoje cele chcę osiągnąć. Ale jeżeli mówię im: „Wykupiłem wam lekcje u Pawła Królaka”, to oni wiedzą, że mówi do nich ktoś z zewnątrz, ktoś z autorytetem.
Myślę, że tych szkoleń należy używać w zależności od tego, jaką się ma organizację. Inaczej jest, kiedy ma się kilkaset osób, a inaczej, kiedy kilkanaście.
Po jakim czasie da się zauważyć efekty zmian wprowadzanych dzięki współpracy z CLF-em? Długo trzeba czekać?
Jak powiedziałem wcześniej, zmiana jest u nas procesem stałym. Nie skupiam się na tym, ile już wiem, a ile jeszcze nie wiem. Zastanawiam się, czy ja i moi pracownicy jesteśmy lepszą wersją nas samych sprzed miesiąca. Na poziomie wiedzy, na poziomie kompetencji i jakimkolwiek innym. I co miesiąc widzę, że jesteśmy lepszą organizacją.
Każda lekcja CLF-u, jeżeli z niej się wyciągnie odpowiednie wnioski, daje wiedzę, której efekty można dostrzegać z tygodnia na tydzień. Nie trzeba czekać miesiąc, rok lub dwa lata. Wręcz przeciwnie, warto się zastanowić, jak wprowadzać wszystkie te zmiany, żeby nie czekać z tym zbyt długo.
Zmiany na pewno owocują wzrostem obrotów. Po to prowadzi się biznes.
Muszę się pochwalić, że w tym roku mamy 50-procentowy wzrost w stosunku do roku zeszłego. Na pewno po części to wynik inflacji, ale jeśli spojrzymy na tonaż, policzymy obrót w cenach bazowych, ewidentnie widzimy, że mamy wzrost około 30-procentowy.
Cel na ten rok to około 275 mln obrotu, a osiągniemy około 300 mln. W stosunku do 204 mln z minionego roku to duży wzrost. Dawno już takiego nie mieliśmy. W jakiejś części jest to na pewno wynik rozwoju, jaki prowadzimy przy pomocy CLF-u.
Programy szkoleniowe CLF-u faktycznie pomagają?
Tak. Dobrze przygotowana wiedza jest przydatna zawsze. W przypadku CLF-u sam tego doświadczyłem, dotknąłem, sprawdziłem i zdecydowanie mogę wszystkim polecić sposób przygotowania szkoleń i doświadczenie Pawła Królaka. Jego „mindset” może pomóc wielu przedsiębiorcom.
To, co mi się podoba to także fakt, że Paweł umie przekonać swoich pracowników do jego własnej wizji i misji. Wszyscy w CLF-ie wykonują swoje zadania, angażując się w nie. Każdy członek zespołu wie, jaka jest misja CLF-u i do czego dążą. Dzięki temu inni mogą zrozumieć, jak ważne to jest dla ich przedsiębiorstw.
Czy właściciel spółek z branży żywnościowej, który tak dba o rozwój firmy i dostarczanie produktów na najwyższym poziomie, sam jest smakoszem? Lubi Pan jeść?
Tak! Lubię potrawy mięsne. Obecnie najbardziej smakuje mi wołowina, bardzo lubię też drób, np. kaczki i gęsi. Jem też czasem wieprzowinę i kurczaka. Podróże wiążą się z tym, że sprawdzam różne smaki. Jadłem w życiu wszystko, od mózgów zwierząt, przez penisy, po aortę i śledzionę. Uwielbiam też gotować, choć brakuje mi na to czasu.
Nawet prowadził Pan kulinarny anglojęzyczny kanał SNS FOODS na You Tube.
Zaczęliśmy go kiedyś robić i myślę, że będziemy to kontynuować. A nagrywaliśmy w języku angielskim, ponieważ mamy klientów z zagranicy. Chcieliśmy pokazywać, jak nasze produkty można wykorzystywać w kuchni.
Które z miejsc na świecie odpowiada Panu najbardziej pod względem kulinarnym?
Bardzo lubię Chiny. Jadłem tam mózg małpy, różne podroby, spróbowałem węża.
Jest takie powiedzenie, że Azję się albo kocha, albo nienawidzi. Ja Azję kocham. W Chinach współpracowałem z kontrahentami z dwóch prowincji.
W Sichuan mają bardzo pikantną kuchnię. Popularny jest hot pot, czyli podgrzany do bardzo wysokiej temperatury olej z warzywami i przyprawami, do którego dorzuca się dodatki mięsne. Z kolei w Kantonie kuchnia jest już inna, tam łączy się mięso z potrawami mącznymi. Bardzo lubię też kuchnię Wietnamu i Korei Południowej, a także afrykańską.
A czym się może poszczycić kuchnia polska? Co poleca Pan gościom z zagranicy?
Uwielbiam polskie zupy i myślę, że mają one potencjał podobny do tego, jaki ma ramen. Wszyscy sobie chwalą żurek, kwaśnicę, rosół. Kiedy przyjeżdżają nasi kontrahenci, to dużą popularnością cieszą się też flaki. Z polskich dań na pewno przewijają się również schabowy, golonka, różnego rodzaju gulasze. Z drobiowych rzeczy – pieczone lub grillowane elementy, a z wołowiny – zrazy.
Jak się podje, to trzeba to potem spalić. Pana sposób to sport, a w szczególności squash.
Tak, squash jest jedną z moich sportowych pasji. Któregoś dnia spróbowałem i złapałem bakcyla. Ale kiedyś uprawiałem też triathlon. Teraz staram się pływać, biegam, spaceruję. Ten sezon nie udał mi się natomiast, jeśli chodzi o rower. W czasie pandemii zaczęliśmy z synem grać w tenisa. Czasem grywamy też w grę, która nazywa się padel, a kiedyś zajmowałem się też tenisem stołowym i badmintonem. Ogólnie bardzo lubię sporty rakietkowe. Niestety, podobnie jak w przypadku gotowania, na sport także trochę brakuje czasu.
A urlop spędza Pan na podróżowaniu, czy wystarczą Panu służbowe, kulinarne podróże?
Nigdy nie spędzam urlopu na plaży, bo nie jestem w stanie leżeć w bezruchu. Dwa razy w roku, w czerwcu i grudniu, wyjeżdżam z synem na Lanzarote na tygodniowy obóz sportowy. W ciągu takiego tygodnia można się naprawdę sportem nacieszyć.
W grudniu wyjeżdżam z firmą SNS na narty do Włoch, na 3–4 dni. Jedzie 35 osób. Jest to nagroda i podziękowanie za pracę w danym roku, połączona z integracją i przedstawieniem planów na nowy rok.
Rozmawiał: Hubert Lewkowicz
DARMOWY (0 zł) QUIZ DLA PRZEDSIĘBIORCÓW
Jakim typem szefa naprawdę jesteś?
Pracownicy przychodzą do firmy, ale odchodzą od szefa. Rozwiąż quiz, poznaj swoje mocne strony i zobacz, jak dzięki nim polepszyć atmosferę w zespole, podnieść efektywność i zatrzymać w firmie cennych pracowników, zanim niespodziewanie odejdą.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Hubert Lewkowicz
Absolwent Filologii Polskiej i Podyplomowego Studium Dziennikarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Pracował m.in. w Życiu Podkarpackim i Polska Press Grupie, a obecnie jest redaktorem portalu ekspresjaroslawski.pl. Jego ulubionym gatunkiem dziennikarskim jest wywiad, a rozmowy z ludźmi są jego pasją. Jak podkreśla – każdy człowiek to fascynująca historia do odkrycia. Interesuje się reportażem i dobrą literaturą. Prowadził wiele spotkań autorskich z pisarzami. Prywatnie miłośnik zwierząt, zwłaszcza kotów, a także wędrówek po drogach i bezdrożach Beskidów oraz Pogórza Przemyskiego.