Wywiady

„Nie potrafiłam zwolnić tempa, teraz zwolniono je za mnie” – wywiad z Aldoną Łukasik

Maciej Wojtas
Aldona Łukasik wywiad dla CLF

Sprawia, że kobiety czują się wreszcie tak, jak na to zasługują. Promuje podologię w hermetycznym świecie biegaczy. Kocha to, co robi (i to ze sporą wzajemnością!). Dziś zapraszamy Was do świata, w którym to, co do tej pory było mało atrakcyjne – we wprawnych rękach specjalistów staje się zadbane i piękne.

Jesteś kosmetologiem i podologiem. Co było pierwsze? I dlaczego? Skąd akurat takie zainteresowania?

Tak naprawdę to najpierw byłam kosmetyczką. Skończyłam studium, chciałam jak najszybciej iść do pracy. Studia zaczęłam po roku pracy zawodowej.

Podologia jest w naszym kraju stosunkowo młodą dziedziną. Przywędrowała do nas nie skądinąd, tylko z Niemiec. W trakcie zabiegów pielęgnacji stóp często spotykałam się z przypadkami stanów bólowych lub innych sytuacji, w których nie mogłam pomóc, nie wiedziałam, jak to zrobić.

Jestem człowiekiem, który „lubi umieć”; ten temat fascynował mnie, chociaż nie od razu. Z napływem nowych klientów i „przypadków” zauważyłam, że jakiś problem ze stopami ma praktycznie każdy.

Osobiście w swej praktyce zawodowej – 15 lat – widziałam 4 pary zdrowych stóp, w tym jednego dziecka, a dzieci także są naszymi pacjentami. Fajnie widzieć ulgę na twarzy człowieka, który po zabiegu staje na nogach, gdy wcześniej ledwo do mnie przyszedł, i to dosłownie.

Lubię pomagać ludziom i być przez nich zapamiętana.

W 2009 roku założyłaś swój Gabinet Urody A&A. Jakie uczucia Ci wtedy towarzyszyły? Jak wpadłaś na pomysł, by zacząć działać na swoim?

Szczerze, to taki pomysł chodził mi po głowie od jakiegoś czasu. Mam coś takiego, że muszę uważać na moje pomysły, bo prędzej czy później się spełniają.

W wielkim skrócie: miejsce, w którym pracowałam, wypalało się z powodu złego zarządzania, a właściwie jego braku – co jest sprawą niesłychaną, wszyscy, którzy tam pracowali, mieli to do siebie, że pracować bardzo im się chciało.

Personel stopniowo się wykruszał. Zaczęłam myśleć o odejściu na swoje. Okazało się, że koleżanka, która odeszła wcześniej, szuka kosmetyczki do współpracy. W półtora miesiąca zorganizowałam swoje miejsce pracy.

Wówczas mój gabinet mieścił się na 30 m2, ale znalazło się w nim wszystko, czego potrzebowałam do wykonywania zabiegów. Było bardzo schludnie i jasno. Zamiłowanie do bieli w gabinecie pozostało mi do tej pory.

Byłam bardzo dumna. Część klientek przeszła za mną z poprzedniego salonu, po części ze względu na przywiązanie, ale pewnie i dlatego, że po prostu tam nie było już czego szukać.

Zależało mi na nieograniczonej możliwości rozwoju własnego i gabinetu. Uwielbiam uczyć się nowych rzeczy. Tak stałam się przedsiębiorcą.

Po roku zatrudniłam pierwszą pracownicę – ciągle pracujemy razem. Była to moja uczennica. Zanim zostałam mamą, uczyłam w weekendowej szkole na kierunku technik usług kosmetycznych.

Tak się jakoś wszystko dobrze składało.

Co odróżnia to miejsce od innych tego rodzaju? Jak opisałabyś tę różnicę?

Zawsze chciałam stworzyć miejsce, do którego będzie chciało się przychodzić zarówno klientom, jak i personelowi. Miejsce, gdzie i ja, i ludzie będziemy się dobrze czuli, z którym będziemy się utożsamiali i które będziemy lubili.

Długo szukałam produktu, który będzie mnie wyróżniał na tle konkurencji. Chodziło mi o super-rewelacyjno-innowacyjny zabieg, którego nie ma żaden salon w okolicy. To okazało się bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe.

Mój gabinet mieści się w centrum Katowic, wśród gabinetów, salonów, klinik, domów masażu i wszystkiego, co możesz sobie wyobrazić.

Szukałam dalej, zrobiłam ankietę wśród klientów i wyszła mi z nich bardzo ciekawa sprawa, bo tak właśnie nas opisują: jako miejsce ze świetną atmosferą, do którego oprócz po dobrej jakości usługi przychodzą po dobry nastrój.

Znam każdą moją klientkę. Tak samo jest z moimi pracownicami. Zostają ze mną naprawdę tylko te, które czują ten sam klimat i rozumieją zasadę: najpierw zespół, później jednostka.

Stawiam na jakość obsługi: profesjonalną, ale i bardzo przyjazną. U nas nikt nie jest anonimowy. Mam taką tradycję, że na Boże Narodzenie i Wielkanoc sama własnoręcznie przygotowuję prezenty dla swoich klientów.

Fakt, gwiazdkę zaczynam przygotowywać na początku września, a zajączka zaraz po sylwestrze, ale zobacz, teraz wszystko możesz kupić, każdy supergadżet. A kiedy ktoś poświęcił swój czas i sam przygotował coś dla Ciebie?

Obawiam się, że nie pamiętam.

Zorientowałam się także, że panowie, którzy są moimi klientami, raczej tylko z uprzejmości ucieszą się z ozdoby hand made na stół świąteczny, więc Mikołaj zostawił dla nich księżycowo-procentowy własnoręczny wyrób moich rodziców, którzy mieszkają w górach, z przepisem na etykietce. Gdybyś widział ich zaskoczenie i uśmiech…!

Z tego, co wiem, postanowiłaś promować podologię w świecie biegaczy. Czy to oznacza, że do tej pory nikt się tym nie zajmował? Biegacze nie mieli takiej potrzeby?

Sama biegam i taki pomysł zrodził się po którychś zawodach. Biegi zawsze obstawiają różni sponsorzy: gabinety fizjo, sklepy biegaczy, producenci wyrobów regionalnych, cateringi dietetyczne, browary, a na żadnym nie było podologa.

Zaczęli równolegle napływać klienci poleceni przez trenerów personalnych, którzy byli moimi klientami. Trenerzy przygotowywali delikwenta do maratonu, a ten skarżył się na wrastający paznokieć. Jest dużo chemii między mną a moimi biegającymi pacjentami. Podsuwamy sobie fajne imprezy, czasem się na nich spotykamy.

Aldona Łukasik, podolog i biegacz

Kiedyś jednemu zdradziłam swój pomysł, aby zacząć wystawiać się na biegach, bo nikt w sumie tego nie robił – na absolutnie żadnym: ani w budkach, ani w pakiecie startowym nie było reklamującego się podologa. Widzę, jaką miazgę wyciągają ludzie z butów po biegach, pomyślałam, że to niezły nurt.

Poza tym biegacze to super ludzie. Wyluzowani, weseli, ale i twardziele nielubiący przyznawać się do bólu. Wracając do pytania, myślę, że biegacze mieli potrzebę pomocy w problemach ze stopami, ale najczęściej nie wiedzieli, do kogo się po tę pomoc zwrócić, a wizyta u chirurga wiązała się z rekonwalescencją.

Wierz mi, jeśli biegacz ma wybór: biegać z bólem lub nie biegać, to wybierze tę pierwszą opcję. Przyznam, że ciągle przebijam się do tego grona, bo to świetny rodzaj pacjenta. Są oni z natury zdyscyplinowani, jak to sportowcy, więc świetnie się z nimi współpracuje i szybko osiągamy efekty, ale nie dostaję ich zaufania na dzień dobry.

Kiedy doświadczą, że mogą oddawać się swojej pasji już bez ograniczeń, jakie sprawiał im ból, ogromnie pilnują osiągniętych efektów i nie chcą nawrotów.

Ciekawy typ pacjenta!

Wracając ponownie do pytania: tak, w mojej okolicy, a biegam w różnych częściach Śląska, nigdy do tej pory nie widziałam podologa na biegu, nie znalazłam też żadnej wizytówki takiego specjalisty w moim pakiecie startowym.

Przecieram szlaki. Jeśli sytuacja na to pozwoli, chcę zaoferować swoje usługi klubom sportowym. Mamy pod opieką domy seniora oraz indywidualnych niemobilnych pacjentów.

Zapraszamy rodziców maluchów z przedszkoli na spotkania informacyjne, bo mają ich bardzo wiele i też nie wiedzą do kogo udać się po poradę. Współpracuję z chirurgami i fizjoterapeutami, bo często potrzeba pomocy na szerszą skalę.

Jeszcze niedawno mieliśmy do czynienia z rynkiem pracownika. Kryzys sprawił, że wszystko diametralnie się zmieniło – i chyba na wiele lat. Czy spodziewasz się teraz szturmu kandydatów do pracy?

Byłoby to dla mnie kapitalne, gdyby tak się stało. Nie miałam strasznego problemu z pozyskiwaniem ludzi do zespołu, ale pamiętam, że miałam pracownicę, która na pamięć znała kodeks pracy, jeśli chodzi o jej prawa, natomiast miała wiele luk co do obowiązków.

To znaczy?

Męczy mnie roszczeniowość, nieuczciwość pod tytułem „jak coś, to pójdę gdzie indziej, a jak nie dasz mi tego, czego chcę, to ci pokażę”. Mój zespół rozwijam stopniowo. Bardziej niż z ilości CV cieszyłabym się z poważnego i dorosłego podejścia do pracy, poczucia obowiązku i przyzwoitości.

Mam świetny zespół, ale to ziarna oddzielone od plew. A ten podział za każdym razem mocno odchorowywałam. Ludzie, przychodząc do pracy, często myślą, że potrafią bardzo wiele, a gdy prawda ukazuje inne oblicze, szukają winnych i rzadko zaglądają w głąb siebie.

Mam nadzieję, że aktualna sytuacja nauczy ludzi szacunku do pracy i pracodawcy, bo to, co się dzieje, to ogromny sprawdzian dla zespołu – zarówno dla pracowników, jak i dla pracodawcy. Nie ma pieniędzy i uważam, że to, co teraz jest walutą, to człowieczeństwo.

Tylko zachowanie się po ludzku nam zostało i tak jak przed dwoma miesiącami pensja – tak teraz to, w moim odczuciu, jest kartą przetargową.

À propos pracowników. Działasz w wielu branżach: od fryzjerstwa, poprzez medycynę estetyczną, aż po podologię. Oznacza to, że Twoi pracownicy mają dostęp do pieniędzy i do – często stałych – klientów. Czy zdarzyło Ci się kiedyś, że ktoś nadużył Twojego zaufania?

Raz miałam sytuację totalnej lewizny. Dziewczyna przyjmowała klientki poza godzinami otwarcia gabinetu i kradła pieniądze z kasy.

Co ciekawe, to była świetnie zapowiadająca się specjalistka, której planowałam bogatą ścieżkę rozwoju i była ona tego w pełni świadoma. Bardzo długo czekała na miejsce w moim zespole, a skucha nastąpiła dość szybko.

Nie robiłam dymu. Odsłoniłam karty, zwolniłam, nie chciałam ciągania się po sądach, a co najdziwniejsze w tej sytuacji, nie czułam najbardziej złości, chociaż to też, wiadomo, ale smutek, żal i rozczarowanie.

Pewnie to nie jest pożądana cecha u szefa, ale ja bardzo przywiązuję się do ludzi, wierzę w nich, chcę wydobywać z nich to, co najlepsze, a to był dla mnie cios poniżej pasa, ogromny zawód, ale i nauka. Na szczęście wiary w ludzi nie straciłam i mam nadzieję, że reszta zespołu to czuje.

Przejdźmy do kryzysu. Twoja branża należy do najbardziej poszkodowanych. Jakie kroki podjęłaś, żeby uratować to, co się da? Czy przeszłaś, tak jak wielu, do internetu, żeby podtrzymać zainteresowanie klientów Twoją marką? A może oferujesz bony na przyszłe usługi?

Ja wierzę, że nic nie dzieje się po nic, i w dojrzałości, zarówno osobistej, jak i zawodowej, ważna jest umiejętność odnajdywania się w sytuacji, jaka cię zastaje. Faktycznie czułam, że pierwszy raz nie mam wpływu na to, co się dzieje, ale jak zawsze chcę odnajdywać pozytywy.

Największym z nich jest czas, jaki mam dla dzieci, którego nie miałam tyle od momentu, gdy przyszły na świat. To naprawdę świetni mali ludzie, których fenomenu nie miałam czasu doświadczać w takim stopniu, jak bym chciała.

Wiem już dobrze, że nie chcę wracać do wariactwa, do codziennej gonitwy. Nie potrafiłam zwolnić, teraz zwolniono za mnie – świetnie mi z tym. Mogę nadrobić ogrom zaległości, uczyć się zarządzania w totalnym kryzysie i skupienia na tym, co ważne. Wiesz, stałam się specjalistką zjadania słonia po kawałku, tylko w tym wszystkim zapomniałam, po co go jem.

Nie znałem tej metafory.

Zorientowałam się, że urządziłam sobie przez te lata dom w pracy… Chore, co?

Jakby to powiedzieć…

Paradoksalnie, oduczyłam się paniki, nie mam zamiaru stać się służbistką, bo kocham to, co robię, ale bardzo przewartościowałam sprawy. Tak jak sugerujesz, cały czas utrzymuję kontakt z klientkami na naszych łączach.

Uruchomiłyśmy vouchery „na przyszłość”, ale ta przerwa to tak naprawdę dla mnie egzamin z tego, co zrobiłam, co stworzyłam i jakie ma podstawy.

Wyniki pewnie nadejdą niebawem. Nie poddam się. Nie mogłabym zrobić tego moim ludziom, ale chcę już normalności, jestem na nią gotowa. Nie chcę się już spalać. Chcę prowadzić firmę z sercem, z pasją, ale i rozsądkiem.

To świetny czas na oddech i rozbieg. Ale ma to być bieg przyjemny i rekreacyjny, prowadzący do konkretnego celu, a nie zarżnięcia się, „bo tak wypada”.

Dzwoniłam do właścicieli sąsiadujących firm – w tym także do gabinetu urody z sąsiedniej kamienicy, bardzo się lubimy – z pytaniem, jak sobie radzą, jak się czują. Tak po prostu. Bo ich lubię, bo jesteśmy w tej sytuacji i każdy czuje się sam na placu boju, mniej bądź bardziej zdezorientowany.

Pod moim gabinetem mieści się knajpa z piwami z całego świata. To nietypowa piwiarnia, a raczej miejsce dla smakoszy. Wpadłam na pomysł połączenia sił i wymyśliłam produkt „dla dwojga”, gdzie po wykupieniu takiego zaproszenia pani może skorzystać na przykład z relaksującego masażu, a pan – zejść na dół na degustację i prezentację wyszukanych piw.

Zobaczymy, czy to się przyjmie, ale chodzi mi o to, że jeśli spróbujemy się wspierać, to możemy przejść przez to jakoś bardziej po ludzku. Naprawdę dość mam tego grania za wszelką cenę na siebie.

Przygotowałam się też do rozmowy z właścicielem kamienicy, u którego wynajmuję lokal. Wiadomo, że chciałam rozmawiać na temat ulgi w czynszu, ale zależało mi, aby z czymś do niego wyjść, z czymś od siebie.

Zaproponowałam, że jeśli jest skłonny potraktować mnie ulgowo, to ja chętnie wyremontuję, gdy się trochę odkuję, patio w podwórku, które tego remontu wymaga. Oczywiście, że też korzystam z tego podwórka i moje klientki także, ale po prostu chciałam, żeby czuł, że nie chcę przerzucać na niego moich problemów i tylko wysuwać roszczeń.

I jak zareagował?

Nie uwierzysz, ale nie muszę płacić czynszu, póki nie stanę na nogi. Jak to mawia mój ojciec: zawsze warto nie zachować się jak świnia.

Jak sądzisz, klientów jakiego rodzaju będziesz miała najwięcej w tym dniu, w którym zostaną zniesione obecne obostrzenia?

Ciekawe pytanie. Sądzę, że będzie dużo podologii i zabiegów, których efekty będą widoczne natychmiast (mani, pedi, depilacja, brwi, rzęsy). Wierzę, że uda nam się załapać na sezon szlifowania sylwetki.

Wierzę, że pojawi się trochę nowych twarzy. Jeszcze przed pandemią wpadł mi do głowy pomysł do wyjścia w stronę głuchoniemych klientek. Sądzę, że wielu z nas będzie chciało jak najszybciej wrócić do normalności, a zabiegi u nas, dla moich stałych klientek, były jej częścią.

Aldona Łukasik, Gabinet Urody A&A
Jak patrzysz na obecną sytuację: to szansa, zagrożenie czy wyzwanie?

Myślę, że wszystkiego po trosze.

Ważne, jak można to wykorzystać w najlepszy sposób. W moim zawodzie bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem to oczywiste zagrożenie dla zdrowia, przez co i dla biznesu. Na pewno wyzwanie, bo to niepodważalne, że realia będą inne i poprzednie długo nie wrócą, jeśli kiedyś w ogóle.

Ja jednak chyba najbardziej dopatruję się szansy. Dla samej siebie. Nie na wzbogacenie się. Pieniądze nigdy nie były w grupie moich priorytetów, są fajne, ale to wypadkowa fajnych działań.

Myślę raczej o niepowtarzalnej, podarowanej przez los szansie na zastanowienie, przemyślenie, zajrzenie w głąb siebie, nowe odnalezienie się w świecie, odrzucenie spraw nieważnych, często spędzających sen z powiek. Docenienie tu i teraz, a nie życia w wiecznej poczekalni na lepsze.

Czego jeszcze uczy ta sytuacja?

Tak jak mówiłam, to ogromny czas rozliczenia, czego się nauczyłam. I nie chodzi mi o to, czy świetnie leczę wrastające paznokcie, czy powiększam usta. Tego teraz robić nie mogę, aktualnie te umiejętności nie stanowią żadnej wartości.

To bardziej nauka zgodności z sobą. Nie z tym, co muszę, co powinnam – to zawsze wiedziałam aż nadto – a zgody na to, czego chcę.

W co inwestujesz teraz swoje pieniądze, a w co czas?

Szczerze mówiąc, nie podejmuję teraz inwestycji. Uważam, że warunki na to są zbyt nieokreślone, a nie należę do ryzykantek finansowych.

Na pewno będę musiała przystosować salon do nowych wymogów sanitarnych, ale czekam jeszcze, aż sprawy się przekotłują i będę wiedziała, jak to zrobić.

Jako człowiek zapobiegliwy, byłam przed wybuchem pandemii zaopatrzona ze sporą górką w rękawiczki, maseczki, środki do dezynfekcji i sterylizacji, więc szczęśliwie powrotu do pracy nie będę musiała rozpoczynać od zakupów towarów w zawrotnych cenach.

Czas spędzam z moimi dziećmi. I wcale nie mam ich dość, chociaż to takie gagatki, że potrafią wypruć z człowieka wszystkie siły i całą energię, ale naprawdę mam niepowtarzalną szansę bycia z nimi. Nie studiujemy encyklopedii, nie testuję na nich psychologicznych trików, jak zrobić z nich geniuszy w trzy miesiące.

Bardzo dzielnie znoszą „uwięzienie” w domu, widzę, że nawet bardziej zbliżyli się do siebie – 8-letni chłopiec i 4-letnia dziewczynka nie zawsze mają po drodze, chyba że do piąchy. Po prostu jesteśmy razem. Razem. Pewnie, że się wnerwiam na nich i oni na mnie, ale jesteśmy razem.

Przerobiłaś już Program Rozwoju Coraz Lepszej Firmy. Patrząc z perspektywy czasu, co zmienił on w Twoim podejściu do życia i biznesu?

Bez wazeliny: myślę, że zaufanie Wam to była jedna z najlepszych biznesowych decyzji, które podjęłam. Pomogliście mi usystematyzować bardzo wiele spraw, nie odkrywając prochu.

Często wracam do waszych lekcji. Nauczyliście mnie większego spokoju, pomyślunku. To nie jest tak, że teraz jestem mega szef i strateg, i nieomylny człowiek. Ale łatwiej poruszać mi się w świecie biznesu, decyzji, działania.

Ciągle pracuję nad chaosem, którego u siebie nie znoszę, ale myślę, że jest i dla mnie szansa. Zawsze mam wasze płyty w samochodzie, a że do pracy mam daleko, słucham ich często. Najczęściej „gadam z Wami” w czasie pierwszej audycji kolejnej lekcji.

Są wtedy „och” i „ach”, i „no jasne!”, i kręcenie głową ze zdumienia – „jak coś mogło być tak oczywiste, a ja o tym nie wiedziałam”. Często też staje mi przed oczami mój tata, że on właśnie tak robił w pracy. Wasze rady i podejście, choćby nie wiem, jak się ktoś ciskał i robił miny, naprawdę się sprawdzają.

Jesteś w trakcie Osobistego Kompasu Rozwoju. Dlaczego zdecydowałaś się na ten krok? Kto Cię do tego namówił?

Miałam wrażenie, że to, co dzieje się w mojej firmie, dzieje się poza mną. Nazywałam to, co się działo, że sama siebie prześcignęłam.

Gabinet naprawdę się rozwija. Latem rozbudowałyśmy lokal trzykrotnie. Zatrudniamy coraz więcej ludzi, nasze menu zabiegowe pęka w szwach – szczerze, to właśnie je okrajam – a ja jakby straciłam nad tym kontrolę.

Uważałam, że z niczym sobie nie radzę, mimo podziwu otoczenia. Ciągle chciałam mniej pracować, a ciągle wychodziło odwrotnie… Jeszcze trochę i dzieci zaczęłyby mówić do mnie ciociu.

Zrozumiałam, że problem tkwi we mnie. W zespole zaczęły pojawiać się konflikty, a ja nie miałam w sobie siły, by je odpowiednio gasić. Zaczęłam bać się podejmować decyzje, działo się za dużo.

Chyba zgubiłam trochę mojego charakteru, potrzebowałam go odnaleźć, tęskniłam za dawną sobą. Chciałam odzyskać kontrolę nad firmą i pewność siebie.

Rozpoczęcie Kompasu zbiegło się z ogromną rewolucją w moim życiu prywatnym, obawiałam się, że to uniemożliwi ukazanie prawdziwej mnie. Nic bardziej mylnego. Odkrywam z Agatą takie rzeczy, że targają mną skrajne emocje, ale bardzo tego potrzebowałam.

Zrozumiałam już wiele rzeczy, emocji, na które sobie dotychczas nie pozwalałam. Coś, co może nie wydawać się niczym nadzwyczajnym – nie było w moim życiu miejsca na upust emocji i stresu. Moja praca jest bardzo kurtuazyjna i muszę w niej prezentować odpowiednią postawę.

Nie miałam z tym problemu, ale nie sądziłam, że tak bardzo potrzebuję się wyszumieć (świetnie opisała to Agata). Kiedy otworzą siłownie, wrócę na crossfit. To idealna forma wyszumienia się. W natłoku zajęć zapomniałam, jak to uwielbiałam.

Wszyscy, którzy wzięli udział w tym szkoleniu, podkreślają, że było to dla nich wielkie, nieporównywalne z niczym przeżycie. To prawda, że Kompas tak właśnie działa? Co jest w nim takiego wyjątkowego?

Dla mnie to przeżycie to jak przejazd czołgu albo tajfun. Zamiotło mną. Potrzebowałam porozwalać wiele rzeczy i zmienić punkt widzenia. To oczywiście trwa ciągle, takich rzeczy nie załatwia się ot tak. Poznaję siebie bardziej, bez ciśnień i haseł „nowe życie, nowa ty”.

Dość mam takich ciśnień. Sama sobie robiłam ich najwięcej. Po badaniu Harrisona dowiedziałam się czegoś, co bardzo mnie zszokowało. Miałam jeden wynik 2.0. wiesz co to było?

Nie mam pojęcia!

Samoocena.

Naprawdę?

Wiedziałam, że jestem dla siebie surowa i wymagająca, ale żeby według mnie nie było na łez padole niczego gorszego ode mnie? Szok. Wyobraziłam sobie siebie jako małą dziewczynkę, która szuka uznania, rozwija się, bardzo ciężko pracuje – wartości tych potrzeb były u mnie najwyższe – a obok drugą mnie z pałą w ręku, która tłucze tę dziewczynkę za wszystko, co robi.

Mocne!

To było dla mnie bardzo mocne przeżycie i start do przyjaźni ze sobą. A to daje człowiekowi więcej luzu, więcej obiektywizmu.

Jak wiesz, ciągle jestem w trakcie Kompasu, więc proces trwa, ale ta przemiana to coś w rodzaju nowych skrzydeł i wspaniałego budowania po kolei, od początku, na gruzach chaosu i „nietakości”.

Prowadzenie firmy to poważne zajęcie, ale zdarzają się też chwile bardzo przyjemne. Co sprawia Ci najwięcej radości?

Każde moje przyjście do firmy to miłe przeżycie, uwielbiam tam być. Lubię tych ludzi, zapach tego miejsca, jego klimat.

Kawa smakuje mi tam najbardziej na świecie. Kiedy któraś z nas wraca z urlopu, czeka na nią niespodzianka. Naprawdę za sobą tęsknimy.

Jakiś czas temu zaprosiłam mój zespół do domu moich rodziców, w góry, na weekend. Taki kombinowany wyjazd integracyjny. Przyjemne chwile to też okazywana wdzięczność klientów, to uśmiech pracownika. Tych momentów jest bardzo wiele każdego dnia. Trudno mi wskazać jakiś jeden specjalny.

Miły jest podziw pod tytułem „jak pani to wszystko ogarnia?”, chociaż czasem myślę, że nie ogarniam. Fajnie czuć się niezastąpioną i wyjątkową (nawet jeśli to nie do końca prawda (śmiech).

Obsługa klienta w takich branżach jak Twoja – to podstawa. Co jest najtrudniejsze w relacjach klient–pracownik? W których miejscach mogą pojawić się największe problemy?

Jeśli zbyt zakumplujesz się z klientką, a okaże się, że z jej strony to był po prostu interes. Wiem, że to błąd, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto pracuje w usługach i nie zakumplował się z jakimś klientem.

Potwierdzam.

To normalne, szczególnie jeśli lubi się ludzi. Ja mam dużą tolerancję dla ludzkich zachowań, rozumiem ludzką naturę, ale takie sprowadzenie do parteru zawsze jest bardzo nieprzyjemne.

Na szczęście tych przypadków było niewiele. Najczęściej taki konflikt pojawia się, jeśli nie mam dla niej terminu tu i teraz. Wtedy w mniemaniu klientki już nie jestem fajną koleżanką.

Która Twoja decyzja biznesowa miała najbardziej dalekosiężne skutki, pozytywne bądź negatywne?

Najczęściej przejadę się jednak na ludziach. Miałam sytuację ze stażystką. Zależało mi, aby zrobić z niej dobrego pracownika. Bardzo dobrze mi się z nią pracowało. Potrzebowała doszlifowania merytorycznego, ale miała fajne podejście do pracy, konkretne i bez fochów.

Uśmiechnięta, lubiana, pomocna, energiczna. Zaszła w ciążę w trakcie stażu, w połowie jego trwania. Poród wypadałby akurat tak, że straciłaby ubezpieczenie. Postanowiłam ją zatrudnić i opłacać składki. Nie wyobrażałam sobie zostawienia jej na lodzie. Przez cały okres macierzyńskiego utrzymywała z nami kontakt. W dniu powrotu do pracy przyniosła wypowiedzenie, bo znalazła inny salon. Moja czarna lista jest krótka, ale ona na niej jest.

Najlepszą decyzją była inwestycja w rozwój miękkich kompetencji, między innymi współpraca z Wami. Poznałam wielu trenerów biznesu, nauczyłam się rozpoznawać style zarządzania i rozwoju biznesu, który jest mi bliski. Mam radary na cwaniactwo i buractwo biznesowe. Latem rozbudowałam gabinet, jeszcze nie zdążyłam się tym nacieszyć.

Jak w czasach przed epidemią docierałaś do klientów? Mam na myśli reklamę, marketing.

Moje pozyskiwanie klientów bywa niesztampowe. Lubię robić coś, co nie jest popularne. Ostatnio bardzo skupiłam się na promowaniu podologii. Powzięłam misję rozpowszechniania jej w społeczeństwie. To mało popularna, a bardzo potrzebna dziedzina.

Jak już zauważyłeś, pojawiam się na biegach. Pozyskałyśmy dzięki temu wielu nowych klientów, z którymi świetnie się współpracuje. Miałam kilka spotkań z słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku. To były bardzo energiczne kobiety.

Aldona Łukasik

Współpracujemy z domami seniora, teraz na tapet idą przedszkola. Maluchy to ludzie w najlepszym wieku na profilaktykę zdrowej stopy, ale wierz mi, i u nich często jest robota.

Kiedy sytuacja pozwoli, chcę ruszyć z propozycją współpracy do klubów sportowych. Podologia to naprawdę dziewicza wyspa, jeszcze wiele jest do zrobienia.

Udało się uskutecznić kilka fajnych audycji w Radio Katowice, dotyczących pielęgnacji stóp. Było potem bardzo dużo wyświetleń, a i kilku nowych klientów się znalazło.

Na pewno uderzę do crossfitterów. Podnoszenie ciężarów odbija się bardzo często na stopach. Podologia wchodzi także w sferę manicure!

Ale jak…?

Zajmujemy się chorobami paznokci u dłoni. Moi klienci i w ogóle ludzie, których spotykam, są bardzo często inspiracją do zdobywania nowych rynków.

Przy okazji: fanpage Aldona Podolog to miejsce, które wywołuje emocje. We mnie wywołało! Nie obawiasz się wrzucać takich zdjęć? Są bardzo naturalistyczne.

Ukazują moją pracę. Z takimi problemami przychodzą pacjenci. Nie ma w nich nic przesadzonego. Zależy mi, by osoby mające problemy ze stopami, szczególnie takimi, które brzydko wyglądają, nie obawiały się przyjść i pokazać mi swoich stóp.

Chcę, by było wiadomo, że u nas można sobie poradzić z czymś, co wygląda beznadziejnie i przerażająco. Często słyszę obawę: „żeby się pani nie przestraszyła”. Odpowiadam, że nie jestem taka strachliwa (śmiech).

Kiedyś widziałam film na grupie specjalistów – z larwami muchy plujki wijącymi się pod paznokciem pacjentki. Pamiętam to do tej pory… Nie wrzucam ostrych zdjęć na ulotki, bo to faktycznie za ostre, ale taką właśnie pracę wykonują podolodzy. Można powiedzieć, że leczymy flaki ze stóp.

A co najbardziej hamuje rozwój firm takich jak Twoja?

Branża beauty tak bardzo się rozwija, że ze strony technologii hamulec może być jedynie w budżecie, ale to nie jest wielki problem. Jeśli nie stać cię na laser w cenie domu z ogrodem, możesz wejść w inne zabiegi czy technologie wymagające niższych nakładów.

Jeśli i to za dużo, to możesz uczyć się najrozmaitszych technik masażu – masaż zawsze jest kochany – to tylko kwestia twojego profilu i pomysłu. Chyba największy hamulec to zasoby ludzkie. Nie mam odczucia, że ludzi do pracy nie ma, to bardziej kwestia ich przygotowania do niej i chęci nauki.

Przyznam, że największy problem mam z dziewczynami po studiach. Uczelnia kompletnie nie przygotowuje ich do pracy z klientem. Mają nierzadko dużą wiedzę, której nie nauczono ich jednak przekładać na praktykę. Bardzo długo uczę nowe pracownice.

Sama mam gościnne występy na uczelniach wyższych na zajęciach praktycznych. Każde zajęcia podciągam pod bezpośrednią pracę z klientem, uczę ich myślenia, samodzielności. Strasznie irytuje mnie edukacja od zera, ale jeśli widzę potencjał – nie zrażam się.

Z drugiej strony mogę wychować sobie pracownika od podstaw, to duży plus. Z racji kobiecego zawodu każdy pracownik to przyszła ciąża i nieobecność z tym związana, a w tej branży jest tak, że klientki często przyzwyczajają się do konkretnej specjalistki.

Nigdy tak na to nie patrzyłem.

Najnowszym hamulcem jest wojna lekarzy z kosmetologami dotycząca medycyny estetycznej. Nie będę się tu rozwodzić nad tym, co sądzę na ten temat, bo sama zajmuję się medycyną estetyczną i wiem, jakie ryzyko ze sobą niesie. Lobby lekarskie jest bardzo silne, sam się domyślasz, że chodzi głównie o pieniądze, pacjent to medialna karta przetargowa.

Czy w Twojej branży występują miesiące przestoju albo momenty, w których jest nadmiar klientów? Jeśli tak, to jak sobie radzisz z jednym i drugim zjawiskiem?

Jasne, że występują. U nas zwalnia listopad, później styczeń i luty. Od marca – witaj, koronawirusie! – do października jest bardzo dużo pracy. Czas mniejszego szaleństwa poświęcamy zwykle na naukę, drobne remonty.

Nie osiadamy na laurach, z reguły wprowadzamy wówczas więcej promocji, bo zwyczajnie mamy na to czas. Aktualnie, po powiększeniu salonu i przyjęciu nowej pracownicy, chcemy rozwinąć zabiegi na ciało, stawiając na relaks.

Podczas chłodnych dni i długich wieczorów ciepłe masaże całego ciała będą czymś bardzo kuszącym. Z kolei aby uniknąć chaosu w pracy w trakcie sezonu, szczególnie dbamy o porządek w grafiku i o umawianie wizyt z wyprzedzeniem, mamy także listę rezerwowych, którzy wskakują w momencie odwołania wizyty przez innego klienta.

Mamy teraz więcej stanowisk i więcej personelu, praca rozkłada się bardziej równomiernie. Nie chcę zajeżdżać dziewczyn i siebie.

Jak przekonałabyś naszych czytelników, że warto przyjechać do Ciebie do Katowic i skorzystać z usług Twojej firmy?

Nie wiem, czy to będzie możliwe. Na forum raczej spotykam panów o bardzo „męskiej” postawie, którzy branżę beauty traktują raczej jak „niepoważne biznesiki dla dziewczynek”. Przepraszam, ale naprawdę mam takie odczucie.

Nie wierzę natomiast, że podobają im się niezadbane kobiety i… że sami nie lubią wyglądać dobrze. Może jestem uprzedzona… No cóż, spróbujmy:

Drodzy panowie, posiadanie ciała, które wygląda młodziej niż wskazuje
na to metryka, absolutnie nie przeszkadza w prowadzeniu prężnego
biznesu.

A markowe pióro trzymane palcami, które chwalą się starannie
wypielęgnowanymi paznokciami, to coś, co zawsze robi wrażenie na
kontrahentach.

Pamiętajcie, że ludzie na was patrzą i oceniają was na podstawie wyglądu
(choć w głębi serca wiedzą, że nie powinno się tego robić).

Drogie panie, doskonale wiem, czego potrzebujecie, żeby poczuć się
świetnie same ze sobą. Świadomość, że zadbałyśmy o swoje ciało, daje
nam, kobietom, poczucie nieprawdopodobnego odprężenia. Rozumiecie, co
mam na myśli, prawda?

Przyjdźcie do nas, a sprawimy, że zapomnicie o całym świecie. Zaczniemy
od aromatycznej, obłędnie pysznej kawy…

Gdzie można spotkać Cię w internecie, a gdzie w realu?

W internecie znajdziesz mnie głównie na fanpage’u Gabinet Urody A & A lub AldonaPodolog. Możesz znaleźć moje artykuły w pismach dla profesjonalistów Beauty Inspiration lub audycjach radiowych.

W realu zapraszam do Katowic na ulicę Francuską 11, jestem też na wielu szkoleniach, zarówno branżowych, jak i tych biznesowych. Spotkasz mnie na różnych zawodach biegowych – na trasie i w strefach sponsorów.

PS Trochę prywaty. Zajmujesz się stopami sportowców. A jak powinien o nie dbać ktoś, kto pracuje w domu, w trybie siedzącym przez wiele godzin dziennie?

Podczas pracy siedzącej, której przez ostatni miesiąc bardzo doświadczam, najtrudniejsza dla nóg i stóp jest właśnie postawa. Zadbaj o to, abyś mógł jak najczęściej oprzeć nogi wyżej. Ja na przykład mam pod stołem drugie krzesło, o które opieram nogi.

Pij dużo wody, żeby zapobiec magazynowaniu jej w dolnych partiach ciała, co prowadzi do obrzęków. O ile masz możliwość, zdejmuj jak najczęściej buty lub pracuj w przewiewnym, luźnym obuwiu.

Polecam skarpety z przędzy bambusowej (w aptekach znajdziesz skarpetki firmy Deomed – uwielbiam je). Są bardzo przewiewne i przyjemne dla skóry oraz nie uciskają stóp. Przy wykonywaniu pracy siedzącej podwójnie zalecam ruch – każdy.

Dziękuję!
Rozmawiał: Maciej Wojtas

POBIERZ BEZPŁATNY (0 zł) PORADNIK

„Przebudzenie Przedsiębiorcy”

7 ważnych lekcji dla każdego właściciela (małej) firmy



  • Jak zmienić ciągłe "gaszenie pożarów" w firmie w stabilny wzrost,
  • 3 proste (i skuteczne) narzędzia, które sprawią, że Twoi pracownicy zawsze będą wiedzieli co i jak mają zrobić,
  • 5 kluczowych elementów strategii biznesowej, bez których nie osiągniesz wysokich zysków.

pp_new

Pobierając materiały, wyrażam zgodę na otrzymywanie newslettera i informacji handlowych od Coraz Lepszej Firmy.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Maciej Wojtas

Pomaga rodzicom uczyć dzieci i odkrywać życiowe pasje (zobacz: Wojtas.Academy). Wydaje ebooki edukacyjne dla całej rodziny (zobacz: MaciejWojtas.pl). Chcesz czytać więcej jego tekstów? Zapisz się na ten newsletter.