Poznaj Radosława Mencfela, właściciela Drog-Men Sp. z o.o. projektującej infrastrukturę komunikacyjną. Skromność, pracowitość i ambicja zaprowadziły go już bardzo daleko, ale to nie koniec drogi. Chce szybko iść naprzód i szuka sposobu, żeby osiągnąć to, co sobie założył – zbudować firmę, która będzie silnym, samodzielnym organizmem.
Jest Pan uczestnikiem Programu Rozwoju Coraz Lepszej Firmy. Zdecydował się Pan również na Osobisty Kompas Rozwoju. Dlaczego postanowił Pan zainwestować w swój rozwój?
Moja firma urosła – od jednoosobowej działalności, przez mały zespół, do 12 osób. Problem polegał na tym, że nie miałem doświadczenia w zarządzaniu zespołem pracowników. Na studiach z dziedziny budownictwa nikt tego nie uczył.
Poza tym bolało mnie to, że nie miałem chwili dla siebie i dla rodziny. Cały mój czas pochłaniała firma. Wszystko było na mojej głowie, wszystkie decyzje, wszystkie pożary trafiały do mnie. To mnie hamowało, sprawiło, że ciągle miałem zaległości w swoich obowiązkach. Wiedziałem, że powinno być inaczej i chciałem się dowiedzieć, jak wszystko poukładać i gdzie leży błąd.
W swój osobisty rozwój zawsze inwestowałem, ale to dotyczyło obszarów związanych z projektowaniem, budownictwem. Miałem rozległą wiedzę inżynierską, ale jeśli chodzi o zarządzanie firmą, to wszystko zaledwie jakoś szło do przodu. Byłem przekonany, że ta sfera mogłaby wyglądać lepiej.
Zacząłem się tym interesować, ale nie do końca trafiałem na dobre materiały; ścieżki, którymi powinienem pójść, nie były takie oczywiste. I wtedy dostałem od znajomego link do Coraz Lepszej Firmy.
Zacząłem się wgryzać. Najpierw w bloga, potem zainwestowałem w podstawowe miniszkolenia, które prowadził Paweł Królak. Widziałem w tym sens. Pomogło mi też bardzo szkolenie „Miej to z głowy” Ani Pudło. Wpadam na bardzo dużo różnych pomysłów, wyznaczam sobie wiele zadań i czasem mam problem, żeby wybrać jedną rzecz, zająć się nią kompleksowo i doprowadzić ją do końca.
Musiałem nauczyć się efektywnie organizować swój czas. Mocno pracuję nad tym i nad poukładaniem swojego dnia w taki sposób, jak proponuje Paweł Królak w lekcjach i podczas webinarów albo jak zaleca Ania Pudło. To jest dla mnie kluczowa sprawa, żeby przyjść, spojrzeć w harmonogram, kalendarz i wiedzieć, jak będzie przebiegał dzień.
Która lekcja Programu Rozwoju okazała się dla Pana najważniejsza?
Ta o delegowaniu zadań innym ludziom. Ciągle mam z tym problem. Jeśli firma ma funkcjonować, to szef musi delegować zadania, pozwalać pracownikom, aby brali część odpowiedzialności na siebie.
A do czego był Panu przydatny Indywidualny Kompas Rozwoju?
Udało mi się dzięki niemu może nie tyle osiągnąć, ile zrozumieć pewne procesy, które są częścią mnie. Pracuję nad delegowaniem i egzekwowaniem. Jako osoba odpowiedzialna za firmę i za ludzi muszę wymagać od siebie, ale także od innych. I wyciągać konsekwencje.
Pomógł mi też test Gallupa. Lepiej poznałem 5 moich największych talentów. Zacząłem nad nimi pracować, żeby je świadomie wykorzystywać. Z kolei kwestionariusz Harrison Assessments pokazał mi pewne obszary, nad którymi powinienem pracować, żeby zyskać w życiu swego rodzaju wewnętrzny spokój i równowagę. Wcześniej nie myślałem o tych sprawach. Były gdzieś z tyłu głowy, ale nie sądziłem, że tak bardzo na mnie wpływają.
Zanim zostałem klientem Coraz Lepszej Firmy, słyszałem o rozwoju osobistym, ale nie sądziłem, że ciągła praca nad sobą, nauka, czytanie książek biznesowych mogą tak bardzo pomóc w prowadzeniu działalności i w zrozumieniu pewnych zasad funkcjonowania firmy. Teraz np. jadąc autem na jakieś spotkanie, nie włączam radia. Zwykle słucham audiobooka i dzięki temu odzyskuję czas, który byłby w przeciwnym wypadku stracony.
Jakie książki mógłby Pan polecić innym przedsiębiorcom?
Książki, które miały na mnie wpływ i zmieniły mój tok myślenia to: Mit przedsiębiorczości oraz Jednominutowy menedżer i Jednominutowy menedżer spotyka małpę. Często robiłem coś sam, bo z pozoru było szybciej i łatwiej. Dzięki tym wydawnictwom potrafię oddać zadanie moim ludziom i spokojnie powiedzieć: „Zrób, przyjdź godzinę, dwie później, ale niech to będzie Twoja praca”.
Dzięki Coraz Lepszej Firmie i przez osobisty rozwój widzę, że aby się rozwijać, trzeba się ciągle edukować przez czytanie książek. Mam już całą listę przyszłych lektur, czy to polecanych na Forum Coraz Lepszych Przedsiębiorców, czy to na waszym blogu, ale tego się nie da pochłonąć od razu. Wszystko po kolei.
Jakie talenty pokazał Panu test Gallupa?
Pierwsza piątka to: osiąganie, strateg, rywalizacja, ukierunkowanie i wiara w siebie.
Czy któraś z cech Pana zaskoczyła?
W jakiś sposób osiąganie i rywalizacja. Chociaż teraz rzeczywiście dostrzegam, że mam to w sobie. Jeżeli coś zakładam, to raczej zawsze dążę do tego, żeby to osiągnąć – i zawodowo, i prywatnie.
Kiedyś stwierdziłem, że chciałbym wejść na Rysy. Więc poszedłem i zdobyłem szczyt. Oczywiście najpierw się do tego przygotowałem. Poświęciłem 3 miesiące, żeby kondycyjnie nie mieć z tym problemów. Bo to są góry i trzeba czuć przed nimi respekt.
Jeśli chodzi o wiarę w siebie, to wiedziałem, że jak się czegoś podejmę, jak się zaprę, to dopnę swego. To wiedziałem zawsze.
Ostatnio zacząłem się interesować talentem związanym z wpływaniem na działania ludzi. Zrozumiałem, że jestem współodpowiedzialny za rozwój moich pracowników, że mogę i powinienem ich do niego zachęcać, że mam na to wpływ.
Pracuję nad myśleniem strategicznym, bo czasem patrzę zbyt szeroko. Są takie sytuacje w firmie, kiedy powinienem po prostu skupić się na drobniejszych rzeczach, a nie patrzeć, co stanie się w przyszłości. Rozważam nieraz, co będzie za 3, 4 lata, ale tak naprawdę, żeby to osiągnąć, żeby znaleźć się w przyszłości tam, gdzie chciałbym być, muszę skupić się na tym, co trzeba zrobić teraz.
Skupianie się na drobiazgach ma Pan chyba we krwi. Wymaga tego Pana zawód.
Ale to jest co innego. Przy projektowaniu muszę być niezwykle dokładny i precyzyjny, to jest ogromna odpowiedzialność. Ale jeśli chodzi na przykład o samą pracę z kalendarzem… tu już nie czuję takiej presji.
Problem tkwi też w tym, że branża jest trochę zepsuta. Na przykład dzwonią z budowy i chcą mieć jakąś informację na już, a to zupełnie rozwala mój grafik. Staram się dość intensywnie nad tym pracować. Po prostu zacząłem odmawiać wykonywania pewnych rzeczy „na już”.
I świat się nie zawalił? (uśmiech)
Nie zawalił się (uśmiech). Kiedyś było tak, że jeśli zadzwonili, wszystko załatwiałem od ręki. Teraz, choćbym mógł to zrobić, staram sie nie robić, bo to powoduje, że musiałbym odłożyć inne ważne obowiązki, które na danym dzień zaplanowałem.
Starał się Pan ostatnio ułożyć sobie tydzień pracy. Udało się?
W jakiś sposób tak. Na przykład w poniedziałki odbywam z zespołami 30-minutowe spotkania, żeby omówić plan pracy na cały tydzień. Pomagam im dostrzec elementy, których czasem nie widzą, ukierunkowuję ich. Dbamy wspólnie, żeby projekty szły do przodu.
Raz w tygodniu, w piątki koło 13, spotykamy się, żeby omówić problemy związane z firmą. Pracujemy na TeamWorku i w tym momencie cały czas jeszcze mamy jakieś wątpliwości, ustalamy, co i gdzie wprowadzać w tym systemie, żeby dojść do: „Tak, to mam załatwione, już wiem, jak to robić, żeby miało ręce i nogi”. Poruszamy też tematy związane z wewnętrzną organizacją.
Jeśli chodzi o wtorek i środę, są to moje dni wyjazdowe. Oczywiście jeśli istnieje potrzeba. Spotykam się wtedy z urzędnikami, załatwiam sprawy na mieście. Z kolei w czwartek raczej jestem cały dzień w biurze.
Generalnie staram się przychodzić na 7:00, ale bywa różnie, w zależności od sytuacji w domu i tego, czy dzieci śpią w nocy (uśmiech). Ale do 7:30 czy 8:00 już zwykle się pojawiam. Do 9:00 zajmuję się rzeczami, które wymagają przemyślenia, bo wtedy mam świeży umysł.
Koncepcyjna praca pod koniec dnia byłaby naprawdę nieefektywna, bo jestem już zmęczony. Wtedy przeglądam tylko pocztę, odpisuję na maile, które nie wymagają jakiegoś mega skupienia i intensywnego myślenia.
Takie poukładanie tygodnia i rozplanowanie pracy chyba daje efekty, bo chwalił się Pan na Forum Coraz Lepszych Przedsiębiorców, że udało się Panu w tym roku spokojnie wypocząć na urlopie.
Tak. Oddelegowałem pewne obowiązki.
Kiedyś, jadąc na urlop, wszystko zabierałem ze sobą. Zaczęło mnie to denerwować, że ciągnąłem laptop i zamiast zjeżdżać na nartach, odbierałem telefony i rozwiązywałem problemy. Od godziny 8:00 do 13–14 siedziałem w pokoju i pracowałem. To było bez sensu.
W końcu do mnie dotarło, że pracownicy przez jakiś czas świetnie poradzą sobie beze mnie. Wcześniej miałem wątpliwości, czy jeśli zostawię firmę albo nie udzielę im jakiejś odpowiedzi, wszystko będzie w porządku. Okazało się, że tak. Kontaktowaliśmy się rzadko.
Pod tym względem nie jest źle. Przez tydzień firma może beze mnie dobrze funkcjonować. Ale kolejnym krokiem jest pójście na dwutygodniowy urlop. Czy się uda? Nie wiem. W każdym razie taki jest plan na 2020 rok.
Domyślam się, że między innymi po to teraz stara się Pan zbudować odpowiedzialny zespół. Jak Pan to robi?
Przeczytałem i przesłuchałem kilka książek, m.in.: Jednominutowego menedżera oraz Zarządzanie przez wartości Kena Blancharda, Pięć dysfunkcji pracy zespołowej Patricka Lencioniego. Poruszono w nich tematy związane z pewnymi elementami zaufania i wartościami.
Uświadomiłem sobie, że jedną z najważniejszych wartości jest wzajemne zaufanie. Ja mam do swoich pracowników bardzo duże zaufanie. Wierzę, że przykładają się do pracy i nie sprawdzam każdego dnia, co zrobili.
Zamiast tego staram się, żeby poczuli, że tak naprawdę nie robią tego tylko dla mnie, ale też dla siebie, żeby poczuli pewną więź z firmą. I część ludzi tak ma, część ludzi tak nie ma, to pewnie jest kwestia charakteru i osobowości. Dążę do tego, żeby wszystkim zależało.
Zamierzam też zorganizować pewne ćwiczenie, które pomoże zbudować prawdziwe zaufanie. Mamy bardzo dobrą atmosferę, lubimy się razem pośmiać, pogadać, ale chciałbym pójść jeszcze dalej. Chciałbym, żebyśmy nauczyli się udzielać sobie nawzajem wsparcia lub konstruktywnej krytyki. Żebyśmy bez skrępowania mogli sobie mówić, co jest źle i co trzeba poprawić, i żeby druga strona dobrze to odczytywała. Nie na zasadzie, że ktoś mi wytyka błędy, ale że wspólnie poprawiamy jakość pracy wykonywanej przez firmę.
Czy ktoś pomaga Panu dbać o tę jakość, czy zatrudnia Pan menedżerów?
Mam dwie osoby, które przygotowuję do pełnienia funkcji kierowników projektu i z reguły z nimi pewne rzeczy ustalam.
Kiedyś wszyscy pukali do mnie w każdym momencie. Kiedy tylko mieli problem, przychodzili do mnie po rozwiązanie. Teraz to eliminujemy. Pracownicy najpierw powinni iść z daną sprawą do kierownika, a jeśli wspólnie nie znajdują odpowiedzi, to dopiero wtedy angażują mnie.
Ciągle jeszcze nad tym pracujemy, ale nie jest źle. Z reguły jeszcze w ciągu dnia ktoś wejdzie zapytać o jedną, dwie rzeczy, ale zdarza się, że nikt się nie pojawia. W takie dni zaczynam się zastanawiać, czy coś jest nie tak (śmiech). To mi się podoba, bo teraz mam więcej czasu na swoje obowiązki, mogę przemyśleć pewne sprawy.
Myśli Pan, że jest lubianym, dobrym szefem?
Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Ogólnie rzecz biorąc, staram się traktować pracowników tak samo, jak sam chciałbym być traktowany. Czasem ktoś z zewnątrz mówi mi: „Musisz ich krótko trzymać”. Ale ja uważam, że trzymanie kogoś krótko i działanie na bazie jakiejś presji psychicznej do niczego dobrego nie prowadzi. Prędzej czy później taki pracownik się po prostu zwolni, bo tego nie wytrzyma.
Lepiej, żeby ludzie wiedzieli, po co przychodzą do pracy, a jeżeli mają problem, żeby nie bali się o tym powiedzieć.
Uważam, że zatrudniam inteligentne i wykształcone osoby, które powinny pewne rzeczy rozumieć bez jakiegoś długiego tłumaczenia.
Czy mnie lubią? Tego nie wiem. Myślę, że w jakiś sposób tak. Niektórzy pracują już dość długo, więc chyba jeszcze nie jest tak źle (uśmiech).
No właśnie, jak długo pracuje osoba najstarsza stażem?
5 lat.
Firma istnieje od 11 lat?
Tak. Przez pierwsze 4 lata sam prowadziłem działalność. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że jeżeli tak pozostanie, nie będę miał możliwości rozwoju.
Zatrudniłem pierwszego pracownika, ale to nie był najszczęśliwszy traf. Dzisiaj, po wysłuchaniu szkolenia 7 reguł zatrudniania pracowników, wiem, że mogłem to zauważyć już podczas rekrutacji. Później tak się szczęśliwie złożyło, że on chciał zmienić pracę, więc go nie zatrzymywałem. Teraz chyba jest zadowolony, bo pracuje w urzędzie (uśmiech).
Jeszcze nikogo nie musiał Pan zwalniać?
Nie, chociaż miałem w tym roku chłopaka, któremu nie przedłużyłem umowy. Wprowadzał złą atmosferę w całej firmie.
Nie mamy sztywnych godzin pracy, zazwyczaj pojawiamy się między 7:00 a 8:00. Wiadomo, czasem się zdarza, że ktoś dojedzie na 9:00. Ja z tego powodu nie robię problemów, jeśli tylko dana osoba napisze, da znać, że gdzieś musi coś załatwić. Ale ten człowiek nie przestrzegał żadnych zasad. Miał być, a się nie pojawiał. Umawialiśmy się na 8:00, bo mieliśmy coś tam oddać, coś wydrukować, a on przychodził na 10:00, bo mu się zaspało.
Była jedna, druga, trzecia rozmowa, ale nie umiał się dostosować i musieliśmy się rozstać. Poza tym ludzie w zespole się wkurzali, bo liczyli, że przyjdzie, pomoże, a okazywało się, że go nie ma.
Czym w tej chwili zajmuje się Pana zespół?
Głównie drogami publicznymi. I jeden z takich większych tematów to projekt rozbudowy drogi krajowej 46, dotyczący 8 kilometrów. Podpisaliśmy też umowę na rozbudowę drogi krajowej 78 w Wodzisławiu nad Rybnikiem. Tam jest bodajże 6,5 kilometra. Pracujemy również nad mniejszymi drogami wojewódzkimi i powiatowymi.
Jak wygląda podział pracy podczas realizacji takich poważnych zadań?
Na początku było tak, że jeden pracownik dostawał jeden projekt, czyli jakiś tam element zlecenia. Ale doszedłem do wniosku, że jest to mało efektywne i rodzi pewne problemy. Na przykład kiedy chorował, nikt nie wiedział, na jakim etapie są prace.
I właśnie po to zostały stworzone dwa zespoły po 4 osoby. W każdym zespole są 2 główne postacie – kierownik i zastępca. Jeżeli jeden z nich idzie na urlop, to drugi musi być w pracy. Dzięki temu zawsze wiemy, na jakim etapie jest dany projekt. Zwykle jednocześnie każda grupa pracuje nad 3–4 projektami. Fizycznie udaje nam się to synchronizować, bo w jednym coś jest zrobione, w drugim czekamy na jakieś uzgodnienia, i wtedy możemy zajmować się czymś innym.
Taka praca zespołowa ma też inne zalety. Cztery osoby są w stanie zrobić dużo więcej niż jedna, bo mogą wykonywać pewne zadania równolegle. Kiedy jedna osoba przygotowywała całość, projekty musiały przechodzić kolejne etapy. To powodowało pewne problemy z ich realizacją.
Zobaczymy, jak to wyjdzie, bo ciągle się uczymy, ale już zauważamy, że kiedy do pracy siada zespół, to w ciągu 2 tygodni możemy zrobić dużo więcej niż w poprzednim modelu.
Czy 2 osoby, które są odpowiedzialne za dane zadanie, są w stanie zastępować się nawzajem? Czy ich wizje danego projektu się nie różnią?
Wizję, pewien wstęp, ustalamy na początku i ja również w tym uczestniczę. Jestem za to odpowiedzialny jako projektant. W miarę upływu czasu omawiamy pewne elementy i sprawdzamy, czy któryś pracownik nie poszedł za daleko.
Coś może być trafionym i fajnym rozwiązaniem, ale może też być rozwiązaniem złym. A jeżeli będzie złe, to wpłynie na bezpieczeństwo – w końcu zajmujemy się drogami. A jeśli bezpieczeństwo, to znów chodzi o odpowiedzialność. I dlatego w pewnych obszarach moi ludzie mają swobodę działania, ale jeśli chodzi o główne założenia, takie, które mogą mieć wpływ na bezpieczeństwo, ustalamy je wspólnie.
My, projektanci, odpowiadamy za projekt do końca. Nie wykonawca, nie urzędnik, tylko projektant. Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy, że jeżeli na drodze będzie dochodziło do wypadków, nie daj Boże śmiertelnych, to prędzej czy później projektant może zostać pociągnięty do odpowiedzialności nie tylko zawodowej, ale też karnej – za spowodowanie zagrożenia dla życia ludzkiego. Zawsze trzeba mieć taką świadomość.
Projekt nie zawsze musi być ładny, ale zawsze musi być bezpieczny.
Powtarzam pracownikom, żeby nie podejmowali pochopnych decyzji, jeśli gdzieś na budowie usłyszą, że coś ma być inaczej. Trzeba przyjechać do biura i przemyśleć zmianę na spokojnie. Ustalając coś na gorąco, można popełnić błąd.
Czy często myśli Pan o odpowiedzialności, jaka na Panu ciąży?
Ciągle myślę o odpowiedzialności, ale nie czuję już presji. Chodzi mi o to, że ta odpowiedzialność jakoś szczególnie mi nie ciąży i nie przeszkadza w pracy. Już się przyzwyczaiłem.
Ale nie wolno o niej zapominać, bo wtedy można się pomylić, a konsekwencje mogą być tragiczne.
Takich przypadków katastrofalnych projektów jest na szczęście w Polsce mało. Ktoś może powiedzieć, że u nas długo się projektuje, długo buduje, ale to wynika z wielopoziomowej kontroli, która jednak funkcjonuje.
To, czym się Pan zajmuje i w jaki sposób, robi wrażenie. Czy zawsze chciał Pan mieć tyle na głowie? Czy już idąc na budownictwo, myślał Pan o tym, że w przyszłości będzie miał własną firmę?
Zacząłem pracę w biurze projektowym zaraz po skończeniu technikum. Studia robiłem najpierw wieczorowo, a później zaocznie. I cały czas wtedy pracowałem.
Już jako taki młody chłopak wiedział Pan, że chce projektować?
Wiedziałem to mniej więcej od połowy technikum budowlanego. Wtedy poznałem programy, w których można projektować. Bardzo mnie to zainteresowało, swoją pracę dyplomową oparłem na jakimś projekcie i przygotowałem takie materiały dydaktyczne dla szkoły. Nie wiem, czy z tego korzystają, czy nie, ale w sumie były dość sensowne. Pracę robiłem z kolegą. Pojechaliśmy z nią na wystawę prac dyplomowych w województwie, dostaliśmy nawet nagrody.
Wtedy projektant, który był jednym z członków komisji tego konkursu, zaproponował mi posadę w swoim biurze projektowym. Zastanawiałem się, czy iść na studia dzienne, czy do pracy. Stwierdziłem jednak, że praca nie uniemożliwi mi studiowania, zdobędę doświadczenie plus ewentualnie jakieś tam wynagrodzenie, a kiedyś na rynku pracy będę miał dużo większe możliwości niż osoba, która skończy studia i dopiero zacznie szukać zajęcia.
To był trochę taki dziwny czas. Od rana do wieczora nie było mnie w domu, a w weekendy się uczyłem na cały nadchodzący tydzień.
Nie miałem wtedy czasu na życie prywatne. Kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, było dużo projektów, a nie było zbyt wielu ludzi, którzy mieli ochotę projektować po godzinach. Znajomi pytali, czy nie narysowałbym im czegoś po pracy.
Byłem studentem, potrzebowałem pieniędzy, więc się zgadzałem. W pewnym momencie ludzie, dla których robiłem te fuchy, zaczęli prosić, żebym wystawił jakąś fakturę. Dla nich to było lepsze ze względów księgowych. Dlatego otworzyłem firmę.
Najpierw rysowałem tylko jakieś części, później dostawałem cały projekt z umową, którą ktoś podpisał, a ja wykonywałem pracę jako podwykonawca.
Nie mogłem wziąć wszystkiego na siebie, bo nie miałem jeszcze uprawnień budowlanych do projektowania. Udało mi się je zdobyć w 2012 roku i wtedy zyskałem w końcu niezależność. Rok później zatrudniłem pierwszego pracownika i tak się to potoczyło dalej.
A czy chciałem mieć firmę? Nie. Chciałem projektować fajne rzeczy, duże rzeczy, a tak naprawdę cała otoczka firmy była mi niepotrzebna. Tak sobie myślałem. Ale życie samo zdecydowało jednak inaczej (uśmiech).
Ale w tym samym czasie pracował Pan na etacie, prawda? Skoro zależało Panu na projektowaniu, nie myślał Pan po prostu o tym, żeby nadal pracować dla kogoś i nie przejmować się prowadzeniem firmy?
Nastąpił kryzys na rynku zamówień publicznych i projektów, więc szef maksymalnie zredukował zespół. Był starszy i chyba miał już dość tej całej papierologii i użerania się z urzędnikami. Poza tym zdaje się, że chciał chyba zacząć robić coś innego. Na początku byłem na niego trochę zły, bo dlaczego ja, a nie ktoś inny, ale powiedział mi, że mam firmę, więc dam sobie radę.
Z perspektywy czasu widzę, że gdybym nie został zwolniony, moja firma byłaby tylko dodatkiem, nie miałbym dzisiaj tego, co mam. To była jedna z lepszych decyzji podjętych przez kogoś za mnie.
Bo, jak już mówiłem, nie marzyłem o firmie, pracownikach, rozwoju biznesu. Chciałem projektować, a nie zajmować się tą otoczką papierologiczną.
Jak dużo czasu poświęca pan teraz na projektowanie, a jak dużo na inne sprawy związane z firmą?
Stricte projektowaniem się już nie zajmuję. Bardziej analizuję, sprawdzam, weryfikuję, staram się głęboko przemyśleć. Już nie rysuję. I brakuje mi tego.
Dzisiaj częściej jeżdżę też na budowy i nadzoruję. Chciałbym projektować, ale po prostu nie mam na to czasu. W jakiś sposób się z tym pogodziłem, choć szczerze mówiąc, jeszcze jakieś półtora roku temu było to dla mnie trudne. To, że nie mogę nic zaprojektować.
Próbowałem coś robić, tylko suma summarum dochodziło do tego, że mimo moich zapewnień nie byłem w stanie tworzyć projektów i w końcu i tak ktoś musiał robić to za mnie. Po rozmowie z pracownikami stwierdziłem: „Weź ty, Radek, nie projektuj”. Tak naprawdę to jest chyba najlepsze rozwiązanie. Moi ludzie powiedzieli mi, że lepiej będzie, jeśli będę wszystko sprawdzał, niż rysował, bo to strata czasu.
I tak to dzisiaj jest, że już praktycznie nie projektuję. Rozmawiam, analizujemy tematy projektowe i problemy, ale sam już nie rysuję…
A jak się Pan odnajduje na budowach?
Świetnie się tam czuję.
Nie trzeba tam czasem kogoś ochrzanić?
Tak, to jest podstawa.
Nie wygląda Pan na osobę, która ochrzania innych bardzo ostro.
Nie należę do ludzi, którzy krzyczą. Wychodzę z założenia, że jesteśmy dorośli i na budowie też są osoby, które mają uprawnienia. To nie są te czasy, kiedy można było coś załatwić wrzaskiem, to nie jest ten poziom.
Dzisiaj są odpowiednie dokumenty, rada budowy. Zapisuję, co ma być zrobione. Jeśli ekipa tego nie realizuje, są wyciągane konsekwencje zgodnie z zapisami umowy i tyle. Od tego jest prawo.
Poza tym to dla mnie oczywiste, że niezależnie od tego, z kim rozmawiam, czy to jest kierownik budowy, czy pracownik fizyczny, każdy wykonuje swoją pracę i trzeba mieć do tego szacunek.
Ma Pan żonę, 6-letnią córeczkę i 2-letniego synka. Kiedy w tym nawale pracy i ciągłych zajęć znalazł pan czas na rodzinę?
Z żoną poznaliśmy się jeszcze przed studiami. Studiowała w Sosnowcu, a ja w Gliwicach – mogliśmy się spotykać popołudniami w tygodniu. Poza tym w niedzielę zajęcia kończyły się przed 15, więc mogłem jeszcze do niej pojechać.
Ale w tamtym czasie studia były dla mnie bardzo ważne. Dopiero kiedy je skończyłem, zamknął się pewien etap. Wtedy zacząłem zdobywać uprawnienia i znalazł się czas na rodzinę – ale bardzo ograniczony.
Z czego jest pan najbardziej dumny?
Trudne pytanie… Myślę, że z dzieciaków.
A zawodowo?
Niektórzy znajdą jakieś rozwiązanie i się tym chwalą. Ja nie przywiązuję jakoś specjalnie wagi do tego, żeby się czymś szczycić. To jest praca, którą po prostu trzeba wykonać.
Gdybym miał się dłużej zastanowić… Myślę, że mimo młodego wieku udało mi się całkiem sporo osiągnąć.
Nigdy nie dostałem niczego za darmo. By być dzisiaj tu, gdzie jestem, poświęciłem w dużej mierze swój prywatny czas. I dlatego teraz chcę zmiany, chcę poświęcać więcej uwagi żonie i dzieciom, bo widzę, że potrzebują kontaktu ze mną.
To nie znaczy, że przestanę rozwijać biznes. Wprost przeciwnie. O dumie będę mógł powiedzieć wtedy, kiedy uda mi się poukładać firmę w taki sposób, że stanie się samodzielnym organizmem, który nie będzie zjadał mojego czasu.
Rozmawiała: Martyna Kosienkowska
Pobierz DARMOWY (0 zł) PORADNIK:
„6 złodziei czasu w życiu przedsiębiorcy
i jak sobie z nimi poradzić”
Dowiesz się z niego:
- Jak spokojnie wyrabiać się ze wszystkimi zadaniami i wychodzić z pracy 2 godziny wcześniej – bez żadnej szkody dla firmy. (strony 11-12)
- Co dokładnie powiedzieć swoim pracownikom, by nigdy więcej nie zawracali Ci głowy wtedy, kiedy naprawdę potrzebujesz się skupić. (strony 25-26)
- Dlaczego sprawdzenie maili to najgorsze, co możesz zrobić po przyjściu do firmy. I dlaczego rozpoczynanie pracy o 8 rano to prosta droga do niewyrabiania się z robotą.
Mogę cofnąć zgodę w każdej chwili. Dane będą przetwarzane do czasu cofnięcia zgody.
Martyna Kosienkowska
Redaktor bloga Coraz Lepszej Firmy. Wcześniej redaktor prowadzący w wydawnictwach biznesowo-marketingowym i medycznym. Prowadziła kilka blogów internetowych, m.in. o e-handlu i zdrowiu. Współpracowała z wydawnictwami uniwersyteckimi, dbając o wysoki poziom językowy książek.